Pan Tealight i Wojowicza Wiedźma Nienindża…

„Pluła.

Umiała jadem strzelić z oczu i spopielić człowieka machnięciem brewek i rzęs. Mogła gryźć, drapać – w zależności od stanu paznokci, albo przerzucić swój ból na kogoś innego. No mogła wiele, ale miała opory. Ludzie ich nie mieli, więc w końcu Pan Tealight zdecydował się ją przetestować i przyuczyć.

Początkowo szło jak szło… trafił w zły moment w cyklu, czyli tym czym w ogóle jest życie Wiedźmy Wrony Pożartej i lekko mu się oberwało. Najpierw rzuciła kubkiem – na szczęście mieli ten zestaw kubków dzielnych i wysoce do tego przeszkolonych, a potem podeszła go psychicznie i zwyczajnie się rozryczała. Wiecie, jak trudno uspokoić babę, która nie leci na czekoladę, ciasta czy wino, tudzież inne napitki wyskokowe? No po prostu się nie da. Ale jeśli ja znacie, wiecie kiedy wyciągnąć paczkę, która przyszła ze Sheepworld’a, NICI czy Forever Friends’a i wiecie, zmisiować ją, dać jej kulę śnieżną i jeszcze magnes. Albo tę kulę ze śniegiem, która na pewno uratowała świat przed kolejnym kataklizmem!!! No i zawsze były świeczki zapachowe, czy pewne sreberka, spacer i wszelakie macanki z kamieniami…

No wiecie, trzeba wiedzieć jak podejść do kobiety i tyle.

Do każdej inaczej.

Pan Tealight mimo bycia Przedwiecznym od tak wielu przedwieczności wciąż zbyt często się sam przed sobą przyznawał do tego, że kobiety to bardziej skomplikowane stworzenia niż cały Wszechświat.

I trzeba to zaakceptować.

No ale… jak już ją ugłaskał, ale bez dotykania, bo przecież ona nie lubi, no i bez słodzenia, bo to też jej wisi mocno i powiewa, zwyczajnie powiedział jej to i owo. Niby nie tajemnice i niby się zjeżyła jak mówił jej tyle oczywistości, ale jednak… powiedział, a potem przekręcił to, zmieszał i jakoś poszło… Oczywiście, że wciąż miała opory, ale stwierdził, że wolno jej wszystko, więc i uciekanie od ludzi, chowanie się, wszelaką niewidzialność i zwalanie wszystkiego wyłącznie nie na samą siebie.

Tak, to było najistotniejsze.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Kurza morda, nie wiem o co chodzi, ale wiem jedno… nie miałam omamów gorączkowych, gdy widziałam pojedyncze sparowane kobiety w maskujących barwach. Serio… po Svaneke łaziły takie. Jakby nie wiem, jakieś alieny nas miały napaść, czy coś? A może jednak nas ktoś napadł ludzieski bardziej, bo raczej nic chemicznego, czy bakteryjnego, nosz bo przecież by dziouchy miały na sobie całkiem inne szatki. A te moro, na tle kolorowych domków Svaneke, dość mocno, dziwnie i zaskakująco pokrętnie… się wiecie, no odcinały.

Hmmm… może o to im chodziło jednak?

Wyobraźcie sobie nader smukłe, blond głównie, w moro wysokie babeczki. Plączące się pod nogami, znaczy chciałam powiedzieć górujące nad tobą zamkniętym w ciepłym autku, co prawda mającym gorączkę, ale przecież nie aż taką! No bez przesady ludzie, nie aż tak, chociaż… No nie, byłaby to grupowa halucynacja, a takie nam nie przystoją z Chowańcem, więc no worries!!!

Kim były?

A może kim są?

Bo przecież cały czas tam mogą być? Czy to żeński oddział militarności wszelakiej, czy coś innego? A może to oddział obrony całkowicie cywilnej? Wiecie… takiej bezbronnej, ale nie chcącej na takową wyglądać? No nie wiem, ale zaskakująco wyglądają takowe dziewczątka w niedzielne, lekko szarawe popołudnie wczesne, gdy wracasz bez lampy z jednorożca, ale za to ze szklanką pełną cebulek miniaturowych żonkili. I nadzieją, że one jednak wiecie, rozkwitną i tak dalej.

Ostatnio człowiek ćwiczy się w nadziei…

Kiepsko mu idzie.

Najgorsze, że lampek w kształcie chmurek i jednorożców nie dowieźli!!! Wiecie jakie to skurwysyństwo spieszyć się do Lidla i zderzyć się z rzeczywistością sklepu, który zaczyna wyglądać jak te, które pamiętam z dzieciństwa.

Trza obczaić ocet, czy co?

To jest jak z zastanawianiem się co się dzieje z paczkami i listami, kartkami, które do ciebie nie dochodzą? Czy siedzi gdzieś tam w kosmosie potwór jakowyś, który je niekoniecznie dla zawartości przechwytuje, czy jednak nie… ludzie nagle nabrali smaka na cudze słowa… bo to teraz taka rzadkość, sporadyczność właściwie. I nagle się okazuje, iż mimo całej onej globalizacji UK ma inne rzeczy, USA to już kompletnie, a u nas… u nas nawet lampki nie uświadczysz. Bo wiecie, ja nie rozumiem, że dostajesz do łapy gazetkę z ofertą, leziesz do shopu, a tam nic nie ma. No dobra… był Snoopy na kółkach. Razem ze swoją budą… ekhm, no co, człowiek musiał się pocieszyć, a że typ z niego nader dziecinny wstydliwie, a czasem oczywiście, to wiecie…

Ale o co chodzi z tym Lidlem, a raczej obydwoma Lidlami, które tak walczyły o to, by być na Wyspie, a po ponad roku upadają powoli… obumierają jak one prymulki mi ostatnio. Kupuje człek, a one zdychają od razu na amen.

No o co chodzi?

Całe to moje obserwowanie upadku Szwecji i Danii, pewno jest jak z obserwacją upadku Irlandii, ale to tutaj jestem, pogłębia mi depresję, która i tak już od dołu trumiennej skrzyni wali. Może by popatrzeć na Szwecję muszę wspiąć się na palce, ale wiecie, daję radę. Ha ha ha!!! Nie wiem dlaczego, ale czuję się oszukana. Te kilka lat, od boomu w okolicach 2006, do jakoś 2009 to był szok… teraz, to już tylko człekowi bruzdy smutku się pogłębiają. Jak wytną jeszcze coś, to wyjdę i zacznę wrzeszczeć. I żeby nie było, ale za te koszmarne czystki pod wiaduktem, jak się okazuje, odpowiada… tadaaaaaaam KOŚĆIÓŁ!!! A tak. To ich tereny, więc sarenek nie będzie. Okazuje, się że jak zwykle najdroższe tereny to oni, choć tu zdają się być inni, jednak posiadają… cwaniaki cholerne!!! No serio, że człowieka trzęsie, czekajcie, łyknę sobie proszka…

Ale wracamy do upadku… Jednym z takich symboli wspomnianego jest rybołóstwo. Ostatnio znowu podnoszą się głosy w typie: dlaczego, jak to naprawić itd. itp. Tacy wszyscy zaskoczeni, że za kilka lat padnie ostatni rybak. Zresztą, ilu my ich mamy na Wyspie dwóch?

Pięciu maks?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.