Pan Tealight i Krowi Napad…

„Hmmm… tak właściwie, choć pewnikiem jej wydawało się inaczej, nigdy nie była sama. Wyłażąc gdzieś z Chatki, będąc w niej, obok niej, poza nią duchem, pierwszym ciałem, drugim ciałem, trzecim ciałem… zawsze ktoś jej towarzyszył. Zawsze ktoś za nią szedł, przed nią, obok niej. Może i ich nie widziała, czasem nawet nie czuła, bo w końcu istoty powstałe z ziemi, trawy i wód pachniały tym, czym pachnie Wyspa, więc nie dało się ich wyczuć osobno…

Nigdy nie była sama.

Zawsze ścigały ją liście, czepiały się jej gałązki, które często też zabierały się na darmowe przejażdżki na jej długim szaliku… kamyczki też zawsze za nią się turlały. A niektóre nawet na stałe zadomowiły się w jej kieszeniach. Dlatego trudno było mówić o samotności nawet jeżeli siedziała w lesie i wydawało się jej, że nikt nie widzi, że sika.

Nigdy nie była sama.

Właściwie, to nie wiedzieli, czy była tego świadoma?

Może i była i jej to całkowicie nie obchodziło? Ale co, jeśli nie była? Czy mieli jej powiedzieć? A może lepiej jednak nie? Może lepiej milczeć, jak w wielu innych sprawach, bo widzicie… widzicie, ona najczęściej i tak wiedziała, więc… może lepiej przemilczeć ono pilnowanie, śledzenie, wszelaką inwigilację i takie inne tam? No bo na przykład te psy, które zawsze chciały iść z nią, a nie właścicielami… poza tymi kilkoma, które chciały zjeść jej tyłek, bo widać wyglądał smacznie, no ale…

Ale tym razem były krowy.

Może i nieduże, włochate śliczniunio, jak pluszaczki najdroższe, loczkowane, z dużymi oczkami i uszkami i noskami błyszczącymi… i tym razem to one za nią ruszyły. Jakoś z osiem może ich było, może pięć, ale najbardziej polubiła ją ona myszowato szara o wyglądzie dziwnego koali. Naprawdę chciała z nią. Wiecie, jakby wiedziała, że jest przed Chatką kawałek trawniczka do wyjedzenia, no i trochę gałązek no i zioła oczywiście, pićku jakieś, no i osobliwość wszelaka… i jakaś taka pustka w życiu onego ekosystemu, który mogłaby wypełnić swoją milusiowatością…

No i w ten sposób, i tak skomplikowany i sporadycznie opisywany, świat Wiedźmy Wrony Pożartej PRAWIE wzbogacił się o krowinkę. Bo widzicie, niepewna tego, czy to krowinka czy byk, Wiedźma przerażona spieprzyła. Ale postanowiła kiedyś jeszcze wrócić i sprawdzić. Z Googlem. Bo zwierzak był przesłodki.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

A tutaj…

Niby mogło być, ale nie było to pewne…

Niby przecież zima, a jednak…

Śnieg.

Niewiele i od razu powoli topnieje, ale jednak ten wiatr i opad… gdyby tylko było zimniej, byłoby tak cudownie, taki snestorm!!! A tak… wylazłam z wyra i pobiegłam w świat. No co. Tak, wróciłam do domu mokra tak jakbym pływała, a nie brodziła w śnieżnym cudzie, ale jednak.

Śnieg!!!

No wiecie, tutaj to wydarzenie. Zdarza się sporadycznie, a jak już czasem to po prostu na maksa. Na razie od dwóch dni mamy troszeńkę śniegu. Oczywiście topnieje, bo ciepło, ale jednak to kapitalne zmienianie się pogody, wiecie raz szarość i sypią wielkie płatki, a potem błękit nieba, ostre słońce, takie wysokie, otoczone kolorami tęczowymi, mrozowymi pryzmatami… i trawa wybijająca się spod bieli…

A potem od nowa.

No cóż, świat tutaj naprawdę jest jedyny w swoim rodzaju. Tak bardzo bym chciała zrobić z Wyspy park narodowy. Taki, gdzie można uprawiać ziemię, ale wiecie bez blefujów, no i normalnie żyć, ale czysto i te krowy i owce luzem i te konie… ale oczywiście płotki o strony szosy, bo wiecie – bezpieczeństwo… Ale to marzenie ściętej głowy i to takiej dawno zgnitej. Niestety. Bo to co mówi superancki duński piar to jedno, a rzeczywistość sobie. Ścinane drzewa nadmiernie, obsuwy ziemi, Monsanto, które miało być zabronione, ale może jeszcze roczek, może jeszcze dwa… i sami ludzie zbyt leniwi by wyrwać chwasty z podjazdu, więc polewające je wszelakim szajsem…

Straszne to wszystko.

Życie.

Patrzenie, jak coś, co miało gigantyczny potencjał – upada, niszczeje. Zmienia się w odpad. Gdzie nikt nikogo nie słucha – mądrego, ale idiotów to wiecie wielbią. Taki świat jak wszędzie indziej poza jednostkami. Poza… tymi, którzy myśleli, że tutaj uciekną od złego świata a na potkali go ino w trochę niższej skali.

Ogólnie mówiąc świat jak wszędzie indziej. I u nas ból i strata najbliższych. I tutaj poszukiwania i… śmierć.

Trudno czasem w to uwierzyć, że tak pięknie miejsce może wciąż jeszcze być ludzkie. Zwyczajnie ludzkie… ale śnieg wciąż pada i jakoś tak człekowi lepiej, bezpieczniej na duszy. jakoś tak. Nie mam pojęcia dlaczego tak paranoicznie wprost kocham śnieg. Zimę w ogóle. Zimno, mróz, wszelakie szrony, szadzie i rysowania kry. Po prostu. Nie martwi mnie mokra dupa, ni brodzenie w lodowatym morzu. Za to na początku lata chwyta mnie zawsze skurcz w kostce! Jaka w tym logika? Może im zimniej tym lepiej?

Ludziska tutaj oczywiście jęczą jak wszędzie.

Jęczą, że opony, jęczą, że drogi… na dodatek one drogi tak rozkopane na północy, że cholery można dostać czekając aż się te światełka robót drogowych pozmieniają, a z na przeciwka pewno znowu nic nie jedzie. No ale, to już nie te czasy, gdy robili szybko. Ludzie pracujący się zmienili. Ci wykonujący najbardziej potrzebne, a dziwnie zwane zwykłymi prace. Śmieciarz w końcu zabrał obydwa worki… ale pewno kolejne problemy już w piątek. Więc stay tuned!!! Za to facet od montowania internetu był przemiły. Zawsze dziwacznie się czuję, bo tu im się nie robi herbaty czy coś, wsio mają swoje i ładne skarpetki, bo wiadomo, butki się zdejmuje niezależnie od pory roku i aury na zewnątrz. Taka wiecie szerokość geograficzna i tyle. Zresztą, ludzie są tutaj o wiele bardziej przypodłogowi. Może to jednak sprawa niskich sufitów?

Może?

Ech…

Śnieg przestał padać… ale może tylko na chwilę? Bo ja wciąż chcę więcej. A tak na weekend chcę i śnieg i słońce i zajebistą pogodę na zdjęcia. No weźcie no! Jesieni nie było, drogi się porozmywały, a teraz… teraz mam nie dostać też zimy?

Nie fair!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.