Pan Tealight i Pałac Pokoi Umarłych…

„Biały, wieńczący miasto.

Wielki klocek, a jednak pełen dziwnej, ulotnej mocy. Dwa lwy go strzegące i trawa zawsze poznaczona krokusami. Zielona, dziwnie wiosenna mimo rozpoczynającej się zimy. I ta potęga domu i ta jego wielkość. I oczywiście dziwne światła, zawsze tam obecne, oraz wszelakie kontrowersje… to go sprzedają, to kupują, cena się zmienia z szalonej wysoko i niskiej zaskakująco. Nikt dłużej tutaj nie zagrzewa miejsca. Nie można stworzyć tutaj hotelu, nie można wielkiej knajpy, można tylko mieszkać…

Alb umierać.

Bo niewielu wie, iż dom ten zawiera pokoje umarłych. A dokładniej pomieszczenia, w których ci, co odeszli przechowują to, co dla nich najcenniejsze. Zwykle, przynoszone tutaj tuż przed śmiercią, albo tuż po przez ducha, wciąż materialnego, albo tego, kto został do tego wyznaczony… tak, było to specjalne miejsce pełne często zaskakujących rzeczy. A, że ludzie są jak rzeczy rozmaici. Jedni potrzebują pokoju dla siebie całego, inni znowu wynajmują tylko szafkę, łóżko, albo łazienkę.

A tak, są i tacy…

A te rzeczy.

Bo widzicie, to miejsce trwa tutaj od zawsze. Zmienia się wyłącznie jego zewnętrzność, ale nigdy one krokusy na trawniku i spoglądanie na morskość z góry. I wszystko inne też. A ponieważ to miejsce trwa tutaj od zawsze, więc i przedmioty są tutaj rozmaite. Od lalek po kotwice, od szklanek po łyżki, od muszli i śmieci zwykłych, po prawdziwe perły, diamenty, diademy i korony; od mieczy i kamiennych ostrzy, po żarna i przęśliki… od urn, po wielkie płyty nagrobne. Ale są też i luźne kości, bo tutaj nikt nie pyta o to, czy byłeś dobry, czy zły i według której religii trwałeś. Czy miałeś normy moralne, czy jednak je olewałeś, albo były tak pokręcone, że serio, lepiej nie wnikać…

Tutaj przyjmują każdego.

I wszystko.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Nigdy więcej nie zdradzisz” – … nieźle. No serio. Człowiek nie do końca wiedział czego się spodziewać, nie wiedział, czy historia się połączy, czy wszystko będzie grało, no i kto kogo zabił i w ogóle…

Nieźle.

Ale nie żeby jakoś super. Dobra, od razu moje podejrzenie padło w jedną stronę, która okazała się słuszna, więc sorry, niespodzianki nie było. Nazbyt to było oczywiste, ale jednak samo śledztwo, nasza bohaterka – znana już – więc w pewien sposób bezpieczna, i to zakończenie!!! Ech, będzie się działo. Książka napisana specyficznie, miejcami trochę brakuje słów, przetłumaczona tu i tam słabo, ale to bardziej pewnie wina korekty i niedoczytania. Poza tym… ja ich lubię. No lubię i tyle. Jakoś ta para w końcu mnie podbiła. Ona zawsze brudna, on zawsze zgryźliwy. Jakoś w końcu do mnie przemawiają, bo tak… jak najbardziej czytać trzeba tę serię od początku.

Krwawego początku!!!

A to, naprzemienną opowieść gliny i porąbanego zwyrodnialca ponownie, czytać w odpowiedniej kolejności. Bo to wszystko zaczyna mieć ręce i nogi, naprawdę. Trzeia część może się okazać naprawdę mocna.

Malmö… bum.

A tak.

W tym jakże intrygującym mieście, o które się zahacza jadąc na most, mieście, które serio miejscami jest czarowne i ma swój urok, jest TA dzielnica. I tym razem przemykając między uliczkami z głową między nogami właściwie coby człowieka tak naprawdę nikt nie zobaczył, usłyszeliśmy wybuch.

Podobno to normalka.

Ale czy normalne jest to, że sprzedawcy paranoicznie boją się klientów? Oj, przecież żyjemy w tak różnorodnym świecie, czyż nie? No i gites. A może teraz zewnętrze tak po prostu wygląda? Wiecie, świat poza Wyspą?

W tym roku niewiele widzieliśmy z wystroju onego miasta, bo tak. Bo było rok temu. No i wiecie, trzeba szukać nowych wyzwań. W końcu nie jednemu miejscu Mikołaj, co nie? A już na pewno nie święty. Ale… jak już człek się na patrzy na oną różnorodność… choć wróć, to nie różnorodność ino ciemna taka jednolitość, więc o co chodzi? Oj tak, wiem. Ale wiem też, że media piszą o tym, o czym chcą… Jedno jest pewne. Szwedzi sami przestrzegają by nie zostawiać rzeczy, by uważać i nie zatrzymywać się przy wypadkach. I tak nagle sobie myślę, jako osobnik, który przeżył dość poważne dachowanie, to kurde świat jest porąbany. Na szczęście zadupia Szwecji nadal wydają się zwyczajne.

Smutne, ale takie jak kiedyś.

A może tylko się takie wydają? Nie wiem już. Naprawdę nie nadaję się do tego świata.

Żebracy, strach, brud…

Nie no… kurcze, a jak Polacy chcieli do Szwecji za czasów muru to nie wolno było, to tacy byli be! No patrzcie co to za niepsrawiedliwość dziejowa. Ech tam, nie czepiam się, po prostu stwierdzam fakt, że obecnie myślenie ludzkie, szczególnie to sterowane mediami jest porąbane. Moje myślenie przewiewa wiatr, bo nadal wieje i pada. Słońce dziwnie czasem zaświeci, nadmiernie nisko i z dziwnej strony… serio powiem wam, coś z tą przyrodą jest nie tak. Śniegu oczywiście nie dostaliśmy. Ech, bo my to pewno ten gorszy sort, co to nie dostaje śniegu…

A ja tak chcę!!!

Pola zielone, nagie gałęzie, ale nie wszystkie. Pojedyncze liście się grupują i nadal dyndają jak bombki na zapomnianej choince, z której już opadły igły. Te bursztynowe, słoneczne takie wciąż są miękkie, te brązowawe, ciemno miedziane, jakieś są już bardziej suche, a jednak wciąż wiszą i dyndają i muzykują na wietrze. Dziwnie jest. Wszystko oczywiście ogarnia pustka i cisza. Ludzi jak na lekarstwo, nie żeby mi to nie odpowiadało, ale jednak w tym roku jakoś jest dziwniej…

Straszniej.

Nie wiem co ma na to wpływ, ale przyroda sama nie wie co się z nią dzieje. Woda płynie w inną stronę, podmokłości wszelakie mają się dobrze, a ciężarówka Coca Coli w Ronne był dziwna. No wiecie, jeździ sobie taka po Danii, pojawiła się i u nas. Niby fajnie, wiecie przecież, że miśka mam, ale wolę Pepsi LOL. No mniejsza… ponieważ ostatnią widzieliśmy z naście lat temu, to chcieliśmy, wiecie, tak sentymentalnie, a tam… nie dość, że kolejka na godzinę co najmniej, to jeszcze przy wejściu przymusowa cola i to OTWARTA. Jakiś obcy osobnik wsadza w napój swój paluch i pić masz od razu. Dzieciaki wariują, włażą do środka ciężarówki, która zdaje się je połykać i to niby zabawne się zdaje, ale jednak… już widzę to porozlewane błocko w środku. Już po prostu te porcięta zalane i kutki i wkurwione matki… widzę i słyszę. Nadmiar cukru u dzieci, którym nawet państwo na cukier nie pozwala, daje się we znaki, więc uciekam…

I tyle. A! Światełka na ciężarówce seryjnie maciupkie!!! Poczułam się bardzo mocno okradziona ze wspomnień. Ech… czyli co? Coraz bliżej te jakieś tam święta, co nie? Jak się z tym czujecie?

PS. Zwolnili mnie z wiadomego wydawnictwa, więc oczekujcie braku książek i ogólnej udupionowości.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.