Pan Tealight i Bezprawie…

„Tak już było.

Gdy nadchodził listopad, a czasem nawet październik… zresztą nie oszukujmy się, Wiedźma Wrona Pożarta miała fioła na punkcie zimowych świąt i zaczynała je wcześniej. A co. Oczywiście wszyscy uznawali to za bezprawie, więc odsuwała od siebie onych wszystkich i nadal się wszystkim bawiła.

Bo widzicie… można.

Nie trzeba mieć gromady ludzi głaszczącej was, liżącej wam odbyty i całujących ziemię po której stąpacie i jeszcze być wiedźmą. Można nie mieć. Nie żeby kiedykolwiek miała, no ale. Była gotowa. Chowaniec porozwieszał lampki na Chatce, ozdobił choinki i choineczki dookoła niej, i już było. Po prostu tak. Najzwyczajniej w świecie. Jako nieliczni z Wyspowych Rebeli Świątecznych zwyczajnie tak robili. I już… a ci co mieli coś przeciwko nagle przestawali być ważni.

Istotni.

Oczywiście, że wciąż gadali, no przecież to takie łatwe pytlować o tych, którzy nie umieją się bronić. Tak bardzo łatwo… i oczywiście wiecie, obecnie w modzie. A ona w modzie nigdy nie była, więc cieszyła się z pierwszej kartki świątecznej, która przyszła już w listopadzie, bo dlaczego nie… Cieszyła się. A może zwyczajnie odczuwała coś w tej swojej depresji, co to przypominało, bo czy naprawdę potrafiła być szczęśliwa? Chyba nie… a przynajmniej nigdy tego po sobie nie okazywała. Była skoczna, uśmiechnięta, była trochę drapieżna w filuterny sposób i tak dalej, ale w jej słownictwie, w jej alfabecie i mowie było to całkiem coś… nieistniejącego. Ale świąteczne bezprawie było jak najbardziej w jej stylu. I chyba czasem nawet sprawiało, że uśmiechała się prawdziwie. A może tylko tak się Panu Tealightowi wydawało?

Bo widzicie… on się martwił ostatnio.

Bardzo.

Bo coś było totalnie nie tak jak być powinno. Nie że ta gorączka, że zmęczona, że dziwnie szepcząca płuckami, ale marnie czytająca, pokrętnie nienucąca i całkowicie nienucąca kolęd. A przecież powinna. No zawsze tak było…

… więc co było źle?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Listopad wszedł w czas julemaketów i człek już nie wie gdzie iść, a co odpuścić. Bo co powinien, prawda? Przecież… finanse! Ale też… nie oszukujmy się, większość miejscowych przychodzi na jedzenie i picie i by pomóc babci sprzedawać zrobione przez nią skarpetki…

Za to ja?

Ja postanowiłam znowu jednak zaprzedać duszę Szwedom i spróbować wysłać pocztę z Ystad lub okolic, wiedzie, by w ogóle móc ją wysłać. Będzie w końcu trochę taniej. A dla mnie nawet trochę jednak wiele znaczy. Serio wkurza mnie to myślenie świata, że Skandynawia to ino hygge jakieś tam lagom i inne cudowności. Serio! Rozumiem pijar Północy, chcącej wciąż uchodzić za raj, ale prawda jest taka, że strach jest namacalny. Ludzie boją się ludzi. Mniej się uśmiechają, nawet teraz, po sezonie.

Jakoś tak…

Za to słonko wzeszło dzisiaj czyste, ciepłe i szalone. Aż szkoda marnować dzień siedząc w domu, więc chyba, jeśli leki zadziałają, pójdę sobie. Pójdę gdzieś… przed siebie, może brzegiem morza, może brzegiem ulicy, może wybiorę podmokłą ścieżkę, a może jednak nie? Może po prostu postoję w porcie i porobię za: w przyszłości solną figurę. Wiecie, galeona zwieńczenie w przygotowaniu. W końcu dowiem się co to są łaszty i karawele, takielunki i będę jak Mayflower?

Będę galionem…

Będę morskością… ale na pewno rzygającą.

A może pójść do lasu? Błota po kolana, ale jednak, może spróbować? Nie wiem co wybrać, kompletnie nie mam pojęcia, wiem jedno… czas iść. Bo przecież tutaj zawsze gdzieś trzeba iść. Trzeba. Koniecznie.

Iść.

No to idę…

Krok za krokiem.

Czasem ślizg, częściej kompletna niepewność gruntu, bo przecież wciąż deszcz czy grad nas zaskakuje, ale miejscami, miejscami zdarza się kupka liści i pachną one… no serio, seryjnie pachną fiołkami i bzami. Może coś ze mną nie tak, ale tak właśnie pachną. I nie mam pojęcia dlaczego.

No nic tam.

Idę… pójdę, bo chcę. Powietrze szkliste, tnie jak kryształ czy diament nawet, więc idę. Bez powodu – no dobra, zdjęcia – ale jednak tak serio bez powodu, bo przecież kogo obchodzą moje zdjęcia? Bez przesady, tyle ludzi teraz artystycznie się uzewnętrznia, że aż rzygać się chce. Każdy teraz artystyczna dusza i tak dalej. To pewno już zaczyna być naprawdę nudne! Szczególnie dla tych zwyczajnych, czytaczy gazet, oglądaczy telewizji i tak dalej. No wiecie… ludzi.

W miarę regularnie normalnych.

Najdziwniejsze w tym wszystkim są upływy czasu. Skurczybyk płynie inaczej. Jak jeszcze samochodem, wydaje ci się, że ta odległość jest taka długa, a jak idziesz, jakoś tak to szybko mija. Choć i długo przecież… godziny lecą. A jednak, jakby ich nie było. Włazisz tutaj, sięgasz tam, wciskasz się w inne miejsce. Możesz stanąć na skałach i popatrzeć na oną całą panoramę świata. Na tę wielką wodę. I jesteś tylko ty. Stoisz tak i widzisz tylko wodę, jej gigantyczną połać i w oddali wiatraki szwedzkie. I trochę więcej Szwecji… zresztą, wiecie, zależy jak staniecie.

I gdzie pójdziecie na spacer. Chociaż tak naprawdę czy na Wyspie ma znaczenie GDZIE? Przecież wszędzie jest cudownie. Wszędzie jest niemożliwie niesamowicie. Rozmaicie, różnorodnie, fascynująco i innie… bo znaleźć dwa takie same miejsca jest niemożliwością. Nie tutaj. Nigdy!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.