Pan Tealight i Zbrodnia Wielkiego Przypadku…

„No właściwie, to przecież to był przypadek. Przypadek wypadzik i tyle. A jednak oskarżono go o zbrodnię i jakoś tak już zostało. Głupio było się tak ciągle tłumaczyć, zresztą za grzeczny był by się bronić… Niektórzy dość szybko zaczęli mówić o Nocy Wielkiej Zbrodni Tego Sezonu, ale na co Wielkiemu i tak już Przypadkowi taka sława? No przecież on sam z siebie raczej sławny. Każdy zbyt często zastanawia się czy to on, czy Rąbane Fatum na Sterydach? A może jacyś Uśpieni Bogowie postanowili zabawić się jego życiem? Nie… zwykle zawsze pada na Przypadek. Wiecie, no durnie tak wierzyć w te junikorny i inne tam nieopisane. W te plany i mapy oznaczone jako: tam żyją bestie i prawdopodobnie ona mało pobudliwa wiedźma, która jednak i tak potrafi naprawdę człowieka zjebać w kilku językach.

I to straszliwie donośnie.

Ale zwalili na niego.

Mówiono, że może to tylko tak na razie? Może ludziom przejdzie i zaczną myśleć trochę bardziej i trochę mocniej i jeszcze… jakoś tak częściej, bo ostatnio to im mózgi rdzewieją, a inni to w ogóle stali się karmicielami zombiaczanych głąbów. Bo mieli zbrodnię. Zbrodnię na Wyspie i choć zahaczała ona bardzo mocno i usilnie o kontynent, to jednak, jakoś tak, no po prostu… zwalili na niego. Nie zebrali faktów, olali dowody, gdzieś mieli nawet kryminalne opowieści od Agathy Christie począwszy… Jakoś tak po prostu wiecie, wygodniej było. I ładniej to brzmiało w gazetach i wywiadach… a do wywiadów wiadomo, większość ludzi to aż nazbyt chętna.

Przypadek nie był chętny.

Skrył się gdzieś mamrocząc, że jest jedynie miernie ucieleśnioną figurą stylistyczną i definicją Poszarpańca… i oczywiście ono gdzieś musiało być w Szafie Wiedźmy Wrony. No przecież za łatwo by było, gdyby było inaczej. Zmieścił się, rozmościł, lekko skrzywił na pachniucha różowego, ucieszył z miękkości Śniącego Plemienia Pluszu oraz wszelkich, ale nielicznych ciuchów… i postanowił, że nie wyłazi. No przecież go nie wyciągną? No jak? Niby…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Namiestnik” – … bomba. Nie wiem dlaczego, bo przecież Przechrzta uchodzi za pisarza raczej dla facetów, ale ten cykl jest mój. Cudowny. Intrygujący! Do zakochania się w każdym bohaterze!!! Niekoniecznie tym względnie pozytywnym.

Tum razem sprawy zabrnęły dalej.

Rosjanie wyjechali, nowi najeźdźcy oczywiście mieszają w szykach naszego alchemika. Ale gdy trzeba uratować dziecko… ten rusza. Zresztą, czyż po tamtej stronie nie czeka na niego przynajmniej jeden przyjaciel? Tylko jak tu być przyjaciółmi, gdy dzieli was tak wiele? A jeszcze więcej wisi nad głowami?

Powieść jest niesamowita.

Universum stworzone przez Przechrztę oferuje tyle zmiennych, że nie da się niczego przewidzieć. Do tego dobro i zło, które jak zwykle rozmywa się w szarości, tak bardzo po ludzku. Wynalazki, przyjaźnie tak dziwne, kolejne magiczne słowa, ponowne wyzwania, ale też i miłości, bo przecież przede wszystkim jesteśmy ludźmi… może żołnierzami, ale jednak, przed wszystkim ludźmi.

Tylko jak żyć ze sobą?

Jak walczyć z rodziną. Choćby taką mocno naciąganą?

Najpierw chwyćcie za „Alchemika”, a potem dajcie się porwać!!!

Maryjka na Wyspie.

No hodują. Przyznaję, że podejrzewałam, że to robią. Nosz przecież miejsce idealne!!! Pogoda cudowna, no i wiecie, każdy tam jakąś szklarenkę ma, a nawet na oknie od tyłu se roślinkę może postawić, więc co w tym złego. No dobra, ta pani, to akurat miała tego sporo, ale przecież może miała takie spożycie?

Jakby nie patrzeć, to kurcze ekologiczne, co nie?

Nie wiem… z marihuaną jest tak, że jedni są za inni przeciw, a jeszcze inni wciąż nad tym myślą i to jestem ja. Najpierw potrzebuję faktów i badań, ludzi, dowodów. Wiem jedno, jak roślinka, to problemy mogą brzdękać wyłącznie w dawkowaniu, niczym innym. No chyba, że sromotnikowy, to wiecie. No umarł w butach przed narodzinami. Na pewno to zdrowsze niż cholerstwa, które nam dają w onych pigułkach. Serio! To wiem na pewno. Zażywam w końcu!!!

Ale z uprawą wszelaką chyba jakiś większy problem i ogólna nagonka. Oto i druga pani, u której znaleziono kontrabandę… ale ino dwie roślinki. Serio, trzeba robić taki raban z powodu dwóch roślinek? A może pani ma jakieś choroby? A może pani ma bóle? A może to na depresję? Może i sama powinnam spróbować zamiast kurcze łykać te świństwa?!! Wyjaśnijcie mi jednak coś innego. Wszystko znajduje się u osób w wieku mocno średnim, więc kurde trochę to dziwne. Wcześniej problemy były z twardymi dragami, które docierają na Wyspę i podobno psują młodych. Nawet bardzo młodych. Czyżby już przestali nam je dostarczać? A wszystko to babcie Gandzie? No serio!!! O co w tym wszystkim chodzi? Bo jak dla mnie, to ponownie od dupy strony macają sprawę.

Serio.

Jaka szkoda z roślinki na babcinym parapeciku?

No jaka?

Bo widzicie, mi się przypominają kompoty makowe. A potem zniknięte, przepiękne, niesamowite pola maków… i nagle biedne babcie, co se dla kwiatkowości posiały maczki w ogródku pałowane. I te dziwne osobniki, które napadały na ogródki i wyrywały roślinki z korzeniami… ten świat jest porąbany.

Żmije u nas!!!

Nie wiem o co chodzi dokładnie, ale są. Podobno naprawdę są żarłoczne. Aczkolwiek może i nie zjadają człowieków w całości, ale wiecie… uważajcie!!!

Szczególnie, jeśli wybieracie się na Wonderfestivall.

Wszelkie bogi podobno odwołały kiepską pogodę, ale… patrząc w niebo, to powiem wam, że wszystko się może wydarzyć. Ale wiecie, tak to jest, jak się ochotnikom nie płaci. No sorry, ale widać coś nie tak z tym festiwalem, jeżeli kurcze braki są w ochotnikach. Wciąż przyjmują, więc jeśliście chętni na bilet za friko i ciężką, upadlającą robotę, to będzie okej!!! Bierzcie robotę!

Choć to, iż ludzie serio jej nie chcą, jakoś tak zniechęca, czyż nie?

Tak, nigdy nie byłam na tym festiwalu. Ogólnie, to mało festiwalowa jestem. Wiem jedynie, że miejsce odbywania się imprezy zostało zmienione z powodu ciągłego tworzenia onego cuda nad cudyma, czyli wiecie, nowego centrum historycznego przy Hammershusie. Jakby w starym było coś złego. No mniejsza, budują od kilku lat, serio. Burdel wszędzie. Niby intrygująca sprawa, bo przecież będzie z tego i widok niesamowity, ale skał jakoś szkoda, drzew oczywiście też. Niby nie będzie stało na ziemi, niby cud architektoniczny, ale serio? Znowu zaczynamy od dupy strony? Przecież i tak ludzie przybywają tutaj ino w ciągu trzech miesięcy w roku. Nadal jakoś nie umiecie się dogadać co do tego, by przez cały rok być otwartą Wyspą.

Sam prom nie wystarczy!!!

I to z Niemiec.

Tutaj jakoś ludzie zwyczajnie jeśli na czymś nie zbijają względnych kokosów, to jakoś tak wiecie, jakoś tak im się nie chce. Jakoś tego nie widzą.

I oni chcą robić pielgrzymki? I Despasito pielgrzymkowe?

Ech!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.