Pan Tealight i Makowa Panienka…

„… nawalona.

Serio, dzień w dzień była napruta od rana do wieczora, a nocami miała takie senne odloty, że niektórzy twierdzili, że latała. Unosiła się nad makami, a w czasie, gdy czerwone maki przemieniały się w fioletowe wpadała w depresję i dodatkowo piła. Makowa Panienka. Wiekuista przyjaciółka, zawsze ta, co welon niesie, ale go nie nosi na swej głowie. Wiecie, ta, która zawsze każdemu, ale jej nikt, więc co się dziwić, że była w takim stanie? Kto by nie był? No i…

Podobno w legendzie była i Makowa Panienka i Makowy Pan, ale w tej bajce, w tym miejscu, w tym czasie była tylko ona. Inne makowe osobistości nie należały do jej gatunku, a nawet jakby się wiecie, nawróciła na coś takiego, to jednak nie… no nigdy nie wychodziło. Była jedna jedyna i tyle… więc piła. Makowa Panienka z wielkiego, makowego maku. Gigantycznego, w którego płatkach sypiała, by potem siedzieć wyłącznie na grzechotce. By co roku zmieniać garderobę. By patrzeć na oną krwistość ceglastą, a potem jasne, pogrzebowe fiolety swych szat… i opuszczać go, gdy grzechotka się obsuszała i spadała z patyczka i toczyła się… toczyła.

Pod stopy Pana Tealighta.

Zawsze.

Bo on zawsze pojawiał się tam na czas. Też i po to, by chwycić ją w palce, wsadzić do kieszeni kurteczki i zanieść na jesień, zimę i wiosnę do Białego Domostwa. Po prostu, by mieć na nią oko… którego nie miał. Jakoś tak. A gdy nastawało wczesne lato, znowu odnosił ją do maków. Do onych wielkich, sięgających ludziom do pasa, o głowach ogromnych niczym garnki… nie tych polnych, dziwnie chwiejnych, ale silnych i glutenowych. Tych, co nie lubią się z bławatkami i rumiankami, ale jednak robią to. Wiecie. Dla looku.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1462 (2)

Z cyklu przeczytane: „Ruiny na wybrzeżu” – … nie. I to dla mnie ogromne zaskoczenie, bo przecież historia zapowiadała się na taką niesamowitą, ale jeżeli od pierwszych stron wiesz jaki jest środek i koniec, to kurcze… kicha!!!

Jedyne, co intrygujące, to miejsce, gdzie wszystkie się dzieje. Odosobnienie. Wszelaka niezmienność, depresja. Jednak przede wszystkim to, co otrzymujemy, to cała masa retrospekcji, które mają pozwolić naszej bohaterce otrząsnąć się z tym, co się stało, oraz tym, co wydaje się jej, że zapomniała. Do tego rys historyczny, Niemcy, upadający mur… no wiecie, jak dla mnie temat dawno wyczerpany, więc gdy w grupie znajomych nagle jeden ginie, przykro mi bardzo, ale odpowiedź nasuwa się sama. I to jest chyba największy problem tej książki. Że takich była już cała masa. W różnych rejonach świata, ale zawsze chodziło o to samo… przyjaźń, która przemija. Ślepotę otoczenia, ale też i samych członków takich grup…

Książka jest przewidywalna i nudna, topornie napisana, dziwnie pozbawiona życia i wszelakich emocji. Jakoś taka odsączona z człowieczeństwa. Nie mogłam polubić żadnej z postaci, wprost przeciwnie, wkurzali mnie wszyscy, a już główna bohaterka maksymalnie. Ich problemy, ich cały świat zamarł kilkadziesiąt lat temu i nic się nie zmieniło, więc… jakim problemem może być odkrycie co się stało?

Żadnym!!!

Lepiej zamiast tej kupić inną książkę.

IMG_5658

Ludzie…

Są wszędzie.

Podobno stajesz się prawdziwym wyspowcem, gdy Turyścizna zaczyna ci działać na nerwy. No to się stało. Po pierwsze omal mnie nie przejechały Polaki nieumiejące czytać znaków i jadące po chodniku zamiast po ścieżce rowerowej… ale wiecie, we współczesnym świecie z rowerzystami jak z wegetarianami, uważają się za święte krowy. Przykro mi bardzo, ale ostatnie dni tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Ludzie to podłe gnoje i tyle. Ale się nie martwcie, niezależnie od narodowości. Na przykład wczoraj zjebała mnie baba, chyba jebała mnie od dłuższego czasu, ale leżałam na kamieniach połową ciała balansując nad Gråmyrem i jego nielicznymi liliami, ze słuchawkami w uszach, więc sorry, ale jak robię zdjęcia, to poświęcam się im cała… Zresztą, ja serio nie chcę z nikim rozmawiać. Dlaczego tak ludzi garnie do mnie, w cholerę no? Co to, miód wydzielam, czy co…

Mniejsza.

Baba najpierw się wkurwiła, potem mnie opierdoliła… chyba po tyłku poznała, że z Polski, wiecie, widać ma taką moc, a ja niestety śmiałam się do niej odezwać w języku angielskim, więc dostałam opierdol, że nie po duńsku, potem nastąpiła seria wyzwiska nacjonalistycznych, że Polacy to tacy i owacy, no i w ogóle… Po co tłumaczyć babsztylowi, że to mój język obronny, że mam taki zestaw chorób psychicznych, że po jej utopieniu by mnie zwolnili do psychiatryka, że przecież resztę rozmowy przeprowadziłyśmy w języku odpowiednim. Nic to, oberwałam za cały naród Polski, którego nie widziałam od wielu lat. No ale wiecie, to w końcu lato. Nie dość, że Polaki na rowerach, to jeszcze na dodatek zatrudniają ich wszędzie do roboty, bo to tańsze, no i umieją zrobić wszystko, a nie jak w Danii każdy fachowiec od innego kabelka…

Gdybym była muzułmanką mogłabym powalczyć, co nie? Wezwać policję, babę oskarżyć o nietolerancję… ale białych, bezdzietnych poganek urodzonych w Polsce, lubiących nadmiar roboty i czyste okoliczności przyrody i wszelaki ordnung… starających się wiecie, schodzić każdemu z drogi… no to nie przysługuje obrona. Tak… Dania nie kocha niczego poza Ameryką. Oj te kompleksy. Gdyby tak pomyśleć, w genach mają łupieżców i gwałcicieli, więc czego oczekiwać?

Zgryźliwa jestem? Wiecie co… chyba w końcu przestaję być miła.

Chociaż… nie oszukujmy się, przecież tyle razy sobie to obiecałam i zawsze polegam i obrywam. Na amen.

IMG_7200

Ciepło się zrobiło.

Turyścizny na pęczki i gorsza niż rok temu. Spokojnie wpieprzy się w was jadący od tyłu gość na rowerze czy innym ustrojstwie. Gdzieś mają wszelakie znaki i inne niepotrzebne cholerstwa… po co im to. No przecież oni są na wakacjach, co nie? Każdy winien im rozwijać dywaniki i kłaniać się w pas, bo w ogóle zechcieli tu być. Chyba mam dość. Źle się wychowałam. Bardzo źle. W szacunku dla osób starszych, w onej uprzejmości, we wszelakim nie spoglądaniu na cudze wady, akceptacji wszystkiego. Chyba czas się przekonwertować.

Chyba czas najwyższy…

Szwecja powoli wychodzi z tego zaćmienia umysłowego, ale już za późno. Mamy przesrane. A przesrania imię jest poprawność polityczna. Trzeba zacząć walczyć o siebie, w końcu jesteście za siebie odpowiedzialni do cholery jasnej!!!

Tak wiem, wciąż mnie po wczoraj telepie, ale… czas się obudzić z tego porąbanego snu. I przestać się uśmiechać do ludzi. Po prostu zwyczajnie mówić nie. Może jednak skołuję sobie tabliczkę w czterech językach? A może koszulkę? No wiecie, choć pewno lepiej zadziałałby drut kolczasty, ale jak w takiej stylówce zdjęcia robić? No jak? Przecież się nie położę, nawet nie uklęknę, gorzej, lekki przysiad może grozić przecięciem ścięgien albo i nawet wbiciem się w gnat? Nie no, trzeba to jakoś mocniej przemyśleć. Na razie, po prostu nie wychodzić z domu. To umiem, kiedyś robiłam to przez ponad rok.

Ale…

Czy warto?

Chyba nie?

Ludzka nienawiść jest wszędzie, więc… czy da się żyć tak, by być tylko z naturą? Chyba wyłącznie się zakorzenić i wypuścić jakieś kwiatki, gałązki i listko? Choć nie. Nienawiść obecnie przeniosła się i na drzewa. Tną na potęgę.

Mamy przesrane.

IMG_7284

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.