Pan Tealight i Zielone peruki…

„Są!!!

Pojawiły się!!!

W morzu zawrzało i wszystkie dostępne i żywo żwawe Syrenice, wypełzły na wilgotne kamienie. Są gotowe, podniecone, kręcą się, niecierpliwią… Oczywiście założyły te kiecki najbardziej błyszczące, najbardziej wyjściowe, najbardziej zazdrość wzbudzające. Ale mimo poprawnych makijaży, mimo całych onych koafiur na czachach i ozdób, wiedzą, że wszystko może się zmienić w ciągu sekundy. I odpaść, porwać i zwyczajnie odejść w zapomnienie. Wiedzą, że mogą stracić wiele, a nawet wszystko, ale są na to gotowe. Bo przecież chodzi o to, co pojawia się raz w roku i tak naprawdę jest tylko doskonale dostępne i kształtowalne przez kilka tygodni. A czasem i krócej. Lepiej łapać je, gdy tylko się pojawią…

Świeżutkie, cudowne i szmaragdowe. Połyskujące, o różnych długościach i gęstościach. Jak kto woli, coś z dłuższym przodem, krótszym tyłem, lub odwrotnie. Z boczkami podkręconymi, z lekkim trymowaniem, a może takie z już wczepionymi muszelkami i skorupiaczkiem z frontu? Może coś z robakiem, może nawet krewetką, którą można sobie pocmoktać podczas używania?

Kraken i Panowie Krakenowie wiedząc doskonale jak to wszystko się zacznie, jak przebiegnie i jak skończy, skryli się w morskich głębinach, a onej Wyłącznie i Totalnie Męskiej Jaskinii, gdzie królują warsztaty, siłownie i napitki tak ostre, że ogony od nich czerwienieją. Nie chcą brać w tym udziału, po prostu pozbierają szczątki, gdy już kobiety morskie i ogoniaste skończą walczyć o peruki. O one doczepki i zaczeski. O poszerzacze i zagęszczacze. O oną zieleń, która tak kręci morski świat…

… o szmaragdowość rosnącą na kamieniach przez tak krótki czas.

Miejmy nadzieję, że tym razem Plemię Plażowych Wegetarian nie pokręci Syrenicom planom. Ostatnio rzucili się wyżerać wodorosty.

Bezczelne skurczyludziny!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_5976 (2)

Z cyklu przeczytane: „Flirt roku” – … tadaaaa!!! Nowa seria Jennifer Echols, która, jak się wydaje, podbiła serca polskich czytelniczek. Sama autorka zdaje się być tym zaskoczona, spoglądając na jej posty w mediach społecznościowych.

Tym razem naszą bohaterką jest siedemnastoletnia imprezowiczka – Tia. Oczywiście iż w powieści musi się pojawić jej przeciwstawieństwo – Will. Reszty się domyślicie, jeżeli dorzucicie sobie do tego szkołę, raczej formie mocno zagranicznej, no i wszelakie tam dojrzewanie. Zwyczajność, trochę niespodzianek i typowa Echols. Byłe dziewczyny, byli faceci i rodzice. Ech… cóż to były za czasy… no dobra, ja się uczyłam, więc… może jednak dla mnie to trochę kosmos?

YA w pełni swej definicji!!!

IMG_5769

Ryty naskalne…

Jest ich masa. Właściwie, nie oszukujmy się, właśnie kolejna ekipa donosi o odkryciach owych i są one niesamowite. Nie da się w ciągu jednego dnia nawet liznąć ich wielości, ale da się przynajmniej obejrzeć część tych najsłynniejszych, tudzież tych dość reprezentatywnych.

Aspeberget wymaga chwili łażenia, ale do parkingu dojedziecie samochodem, więc ci trochę bardziej leniwi mogą po prostu przystanąć przy pierwszej grupie znaków, wdrapać się na drewniany stołek i spojrzeć na wszystko z wysoka, albo zwyczajnie przycupnąć na drewnianych schodkach, no i myśleć: dlaczego, po co i na co? Bo jest tych znaków tak wiele, że człekowi łeb pęka od myśli. A to okrągłe, to co, a ten ludzik, a łodzie? A dlaczego takie są, a nie inne? I oczywiście pamiętajcie o tym, że to są ryty, a to czerwone to farbka nałożona, by lepiej je było widzieć, tudzież i trochę je ochronić. Choć tutaj zdania są podzielone. Irlandczycy ze swoim najbardziej sławnym kamieniem z rytami zrobili tak, że odkopali, oczyścili, zrobili go we wszelkie de i zakopali z powrotem. Bo niestety i deszcze i różnice temperatur i ludzie i zwierzęta, wszystko sprawia, że ryty szybko znikają. Niektórych już nie widać. Niektóre odeszły w zapomnienie i tylko farbka o nich przypomina, że tutaj były.

To stanowisko, choć rozłożyste, jest niesamowicie fajnie opasane ścieżką, więc można sobie pohasać. Nawet jak z nieba żar się leje. I warto. Bo niektóre z rytów są świeżutkie, dopiero co znalezione i w końcu można popatrzeć jak to wygląda dokładnie, a wygląda o wiele inaczej niż te nasze, wyspowe. O wiele płyciej, dziwnie plaskato. Są i koła i krzyżyki i łódki… i pytania.

A potem możecie na przykład, jeśli już macie dość, przejechać się do Norwegii. Bo dlaczego nie, to w końcu rzut kamieniem. Stercząc na tym wielkim moście można doznać nie tylko zawrotów głowy, ale też i jakoś tak zwątpić we wszystko. W ten błękit i zielenie, w te łódeczki wypasione wille na grzbietach skałek. W ten cały przepych, a jednocześnie tą naturalność. Ale to w końcu most. Granica na Svinesundzie. Wysoki jak pierun i z widokiem na inne mosty. Chciałoby się zleźć tam na dół, ale głupio tak jakoś. Wydaje się, że bez diamentów i wielu zer na koncie, a lepiej i kontach, tam się nie kierować. Ale nic to. Popatrzę na nich z góry, a potem zaskoczę się sklepem wolnocłowym, czy jak to zwą? No wiecie, to Norwegia, więc całkiem inny świat. Zaraz na granicy gigantyczny market z gigantycznym działem słodyczowym – choć nie mieli mojej ukochanej Lindta z procentowym wnętrzem. Ech!!! Jakoś to przeżyję, no muszę no. I nie padnę na widok ogromnego baraku z seksszopem w środku.

Ekhm… jednak chyba jestem wstydliwa.

Nie wlazłam.

Za to przy stacji paliw, zaraz za mostem jest świetny sklep suwenirowy!!! Polecam!!!

IMG_5929

Dużo kamieni i Szkoci

Czyli cmentarzysko w Greby. Legenda opiewa złożone tu kości Szkotów, ale… podobno sprawdzono dość dokładnie i nie znaleziono żadnego uzbrojenia, wyłącznie przedmioty osobiste, więc raczej dość trudno uwierzyć w walecznych i bitnych. A może przeszli na pokojową stronę? W końcu to Szkoci, kto ich tam wie? Czy ja w ogóle znam jakiegoś Szkota?

Samo cmentarzysko jest rozległe z widokiem na miasteczko. A dokładniej na kościelną wieżę. Pofałdowana polana, dość spora, jest częścią cudownej ścieżki spacerowo-historycznej, więc jeśli będziecie mieli więcej czasu, a kochacie naturę i archeologię, polecam. Naprawdę czaruje i przeszłość i teraźniejszość natury. Te maleńkie kwiatuszki, te trawy i drzewa. Ta zieleń środkowej wiosny. Choć wygląda jak początek… I oczywiście kamienie. Ogromne, ciosane dość chudo monolity. Niektóre w pełni falliczne, inne znowu stojące prostopadłościany, przytknięte do siebie. Wszystkie jasne, szarawe, niesamowite. Ale wiecie, oczywiście dość wczesne. Bo jak to już tak zwana nasza era, to dla mnie szoku nie ma. Ale atmosfera niesamowita. Można tutaj usiąść pomiędzy tymi, którzy śpią pod grubą warstwą traw i mchów, i podzielić się z nimi kanapką. Wiecie, taki rodzaj obiaty. W końcu to nie czasy grających zniczy. To wciąż czasy darów jadalnych, obecności, pogawędki z duchami i głaskania kamieni. Warto tutaj zajrzeć, by pomyśleć o Szkotach w Szwecji. Bo nawet jeżeli nie do końca prawdą jest, że tu leżą, to jednakowoż znając człowieczeństwo, na pewno zostawili tutaj jakieś swoje geny. A ludzie tutaj może i nieczęsto się ruszali. Ciekawe, czy ktoś zrobił badania DNA współczesnych?

Mogłoby być ciekawie.

Samo Greby jest morskie. Trafiamy na – chyba – mistrzostwa w otwieraniu ostryg? Takie raczej Bałtyckie, no ale. Za głośno, zbyt wiele ludzi. Ponownie żadnego sklepu dla suwenirowców. Gorzej, nawet kartek nie zdobyłam. Jestem niepocieszona, no ale… czasem tak się zdarza. Nie przeskoczę tego, więc oglądam sobie domki i kolejną skałę. Bo oczywiście znowu wszystko przytyka się do skały. Droga całkiem ruchliwa, ludzi cała masa… w końcu idę molo, po prawej robią sobie zdjęcia ślubne, po lewej imprezują na onym ślubie. Wszyscy szukają tylko miejsca, by coś zjeść i wypić, a takich miejsc jest cała masa. I tak… po prawej morze i łódki, tutaj w końcu morze pachnie jakoś lepiej, po lewej kolorowe domki przybrzeżne i knajpki. Wszystko kolorowe, szalone. Gorąc co prawda sprawia, że chcesz z siebie ściągnąć ciuchy i skoczyć w całkiem czystą wodę, ale z drugiej strony ten cały motłoch. No i nikt się nie kąpie.

Może to jednak w złym guście?

Dlatego idę dalej…

… przybrzeżnie, zerkając na oną wysepkę, od której oddziela mnie woda, porwany brzeg zielony, na te domki dalekie, łódeczki wszelakie i statki… Czy wciąż jeszcze można się gdzieś wybrać na gapę? A może jednak w końcu potrzebuję odpocząć, bo to wszystko trochę już mnie przytłacza. Te skały lizane, niczym tyłki śpiących trolli, jak puszczą bączka, to będzie dopiero. Ale nic to, w końcu to inne skały niż u nas, cała reszta…

Widzicie, jeśli się mieszka na Wyspie, w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie… to człek dziwnie zblazowany się robi i go jakoś to nie rusza. Tak jak codzienność wyspowa rusza, tak to już nie. Bo u nas czyściej i fajniej pachnie i tęsknię… za domem. To wszystko tutaj, zdaje się być jakąś ułudą, takim domkiem z kart, który złożą na noc, by się nie pobrudził.

IMG_5975

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.