Pan Tealight i Królowa Zimy…

Nie zbieram żniw, nie jestem kombajnem, sami mi włażą w łapy… mruczała tak do siebie sądząc, że nikt jej nie słyszy. Ale słyszeli! Słyszeli ją aż nazbyt dobrze i pochowali się w swoich chatkach, domkach i mieszkankach. Przy piecykach i kozach, przy oborach i stajniach. Jedni szukali ciepła między innymi swego rodzaju, inni znowu woleli zwierzątka. Co do zwierzątek? Raczej było im wszystko jedno, nie protestowały i dostały gratisową miskę jedzenia… Niektórzy zamknęli oczy, inni znowu zatkali uszy. Nie chcieli jej widzieć, słyszeć, ale czuć, czuć musieli.

Nie mogli inaczej.

Nie chcieli by ich zabrała, ale…

… byli też ci inni.

Ci gotowi.

Przypłynęła oczywiście swoim błękitnym kutrem. Może i zdawał się być lekko niezbyt jej przystającym, królowej w końcu, ale kochała go. Był milusi, przyjazny i miał fajne sopele. Wiecie, lodowy statek królowej Zimy. Tylko na moment na Wyspie. Tylko na chwilę kwietniową. Tylko na lekki przymrozek i by zabrać tych, którzy nie chcieli Wiosny. Bo tak, na świecie żyli i tacy, ale… jej między nimi nie było. Nie mogła tak po prostu opuścić Wyspy, tak zwyczajnie wymienić jej na lodowe góry i polarne misie. No nie mogła! Nie umiałaby już… Zima czekała na nią, ale wiedziała w swojej przedwiecznej duszy, że nic z tego nie będzie. Że i tym razem ona nie podejdzie do oblodzonego malowniczo trapu. Ne dotknie onych mrożonych koronek, nie poczęstuje się różowym soplem produkowanym przez Zimowe Jednorożce.

Ale może kiedyś…

Stojąc na wzgórzu nad Gudhjem Wiedźma Wrona Pożarta tęskniła za Zimą. Wchłaniała każdy przymrozek i każdy powiew północnego wiatru, który ostatnio jakoś się dookoła niej omotał i zwyczajnie nie odchodził, jakby już czuł jej strach przed słońcem. Przed paleniem, przed wszelaką opalenizną, przed dziwnymi pieprzykami… przed tym całym poceniem, a wiatr… wiatr pozwalał znieść słońce, leżeć w trawie i łapać zawilce na lasso soczewki, ale jednak nie był nią. Śnieżną, zawiejną, pozwalającą wyluzować, odpocząć i zapomnieć… odpuścić.

Zimą.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1454

Z cyklu przeczytane: „Perfekcjonista” – … pierwszy tom cyklu: Inspektor Callanach. Pierwszy tom opowieści o seryjnie wkurwiającym osobniku, którego można by wymieść z książki i zamiast niego podstawić kogoś, kto ma więcej komórek we łbie. Za to Ava – jest cudowna!!!

Ale od początku. Poznajcie naszego głównego bohatera: inspektora Luca Callanacha. A tak pół Szkot pół Francuz, który z różnych powodów nagle po wielu latach powraca do Edynburga i niczego nie rozumie. Niby z Interpolu, a jakoś tak coś z nim nie tak. Oczywiście, że nikt go nie lubi, ojojoj biedny chłopaczek, poza dość specyficzną panią detektyw. Sprytną, energiczną, ale też i dość ekscentryczną. Niesamowita postać. Razem zajmą się tropieniem osobnika, który porywa i zabija kobiety sukcesu. Tylko… że my dobrze wiemy kim on jest, bo widzicie, dla nas jest on otwartą księgą. Dziwaczną, ale czyż seryjni mordercy nie są tacy.

Z jednej strony świetna książka z niesamowitymi bohaterami, z drugiej… po kiego te Luc? Przykro mi, ale to kolejny bohater, do którego może być wam trudno przywyknąć nawet, jeśli zrozumiecie całą historię. Nawet jeśli poznacie całą przeszłość, która przecież nie powinna wpływać na jego pracę, czyż nie? Nawet jeżeli zrozumiecie wiekuiste animozje między Francją a UK, a już Szkocją w szczególności. Nawet… to wciąż nie. Ale przeczytać warto! By pamiętać, iż nie każdy zbrodniarz, co tak wygląda!!!

IMG_2947

Rosjanie…

Wiecie, co jakiś czas to wypływa, ale brałam to za dziwaczne gadanie. Za jakieś tam nabijanki, za pokręcone myśli, za pradawnych wspomnienia i cały ten stuff! Nie za prawdziwość. Nie za paraliżujący strach i dziwną pewność. Oj pewno, że raz, dwa razy w tygodniu nasze i ich siły powietrzne ścierają się warcząc na siebie silnikami i doprowadzając mnie do drgawek ze strachu. Bo sorry, ale to brzmi przerażająco!!! Takie maszyny, których nie widać, dziwne dudnienie w niebiosach, jakby mityczne giganty szukały onych fasolek, gotowe do tego by zleźć z góry i zeżreć smacznych, tłuściutkich człowieczków… ale ludzikowie od dawna już ich nie sadzą, ni nie sieją, więc wiecie, wkurzone rzucają czym popadnie, ale nic nie spada!

Te przepychanki sił powietrznych zawsze wydawały mi się tylko tym takim wiecie, męskim właściwie pokazywaniem kto ma większego, a jednak… a jednak się okazuje, że wcale nie. Że tutaj, na tej Wyspie żyją ludzie przekonani o tym, dbający o zapasy, mający swój kąt do schowania i przeczyszczający bunkry wyspowe, i że Rosjanie są w stanie zająć nas w niecałe 12 godzin. Nie wiem, ale jak dla mnie 12 godzin to troszku dużo, ale… Wystarczałoby żeby postawili jakiś sklepik, rozdali za darmo kiełbachę, czy coś i już będą mieli wszystkich na miejscu. Nie trzeba się wysilać. Przecież wojny w dzisiejszych czasach jak już, to często prowadzi się inaczej. Chociaż… te nasze dziury, w których żadna komórka nie działa i gdzie często wszelakie maszynki elektroniczne po prostu odmawiają posłuszeństwa… może tylko stare ruchy są odpowiednimi?

Nie wiem, ale po kiego ci Rosjanie mieliby nas zajmować? No serio? I co? Plaże, będą się opalać? A może popływać chcą? Bo do Szwecji to chyba mają prostsze drogi niż przez zdradliwe wody Bałtyku. No a jeżeli chodzi o Danię wielce kontynentalną, to ludzie stamtąd od dawna mówią, że Wyspa to nie Dania. A ponieważ też nie Szwecja, to strasznie mnie korci autonomia. Serio!!! Wyżywilibyśmy się, mamy wiatraki, mamy wodę, ziemię, lasy i zwierzynę. No serio…

Ale Rosjanie?

IMG_0360

Czarny dym, czyli nowego papieża nie będzie?

A mamy być w ciągu kilku lat 100% ekologiczni i 100% odnawialni i ogólnie CO2 free, czego nie do końca kumam i już uczę się mieć skrzela, no i nie oddychać. Bo przecież, tak naprawdę nie da się pozbyć CO2. No weźcie sami pomyśleć. Świat na tym polega, tu my tu drzewa, tu inne roślinki tutaj znowu zwierzątka. Ale co do ekologicznego uprawiania ziemi, to jestem za jak najbardziej. Ostatnio spożycie organicznego, wyrośniętego u nas na polu lekko słonawym kalafiora… wprawiło mnie prawie w rąbany orgazm żywieniowy. Ten szajs z tak zwanych ciepłych krajów, wiecie Hiszpania, może wygląda ładnie i czysto, biała, kalafiorowa głowa, ale zapach jak ze starej piwnicy, w smaku jak miękkie, zbutwiałe pyry. Kolorują je, czy co?

No ale, zobaczymy jak nam wyjdzie ta cała ekologia. Przewiduję kosmiczną klapę, bo przecież tylko mała część pól jest tak naprawdę choć w miarę ekologiczna, ale jednak… kurcze… może choć to się uda? Na przeciwko mam ogromne pole, na którym sadzą wszystko po staremu – i robią z tego wielkie wydarzenie, co mnie śmieszy, bo stara jestem… i wygląda to i smakuje super. Potem wiecie, wypuszczą świnki i nawiozą i wyjedzą śmieci. Zwyczajność, prostota, logiczność.

PS. Jeśli chodzi o pracę, to potrzebujemy…

IMG_0385 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.