Pan Tealight i Narodziny…

„Rzadko się zdarzały w Białym Domostwie.

Może myszy, szczury, króliki i pająki robiły to gdzieś indziej? Może miały super opiekę zdrowotną i wolały z niej skorzystać uciekając od magii i całej tej reszty… robaki może też, ale coś takiego? Takie coś, takie wiecie w pełni, normalnie naturalne, z całymi tymi krzykami, marudzeniem, wyłażącym czymś na kształt człowieka, wyciekami, przekleństwami nawet, aż w końcu z uspokajającym działaniem środka niwelującego wszystko podarowanemu biednym obserwatorom…

Oj nie, to wydarzyło się po raz pierwszy.

Bo i zresztą.

No oczywiście, że w Białym Domostwie istniały dwie podstawowe płcie i te bardziej symbiotyczne i te nietuzinkowe, może nawet niektóre czuły coś do siebie wzajemnie, ale jednak, nie oficjalnie. I nie chciały sprowadzać na ten świat czegoś, z czym nikt nie móglby sobie poradzić. Kompletnie nikt! Dlatego wszystko to, co rozpętało się środowego popołudnia, zdawało się być… niemożliwym. Ale czy tutaj w ogóle można uznać takie słowo za odpowiednie i prawdziwe? Chyba nie…

Zresztą, przyznajmy się do tego w całości i na pewno. Po prostu wstydliwie wyznajmy, że większość z bytów Sklepiku, które tutaj dociera, nie przychodzi z książeczką, w której zawarte są za, przeciw, no i gdzie wkręcić śrubki w razie potrzeby. Żadnego manuala!!! Ale jednak jak widzisz dziewczątka, i jak tyją, powinieneś coś podejrzewać… Choć z drugiej strony kto mógł wiedzieć, że ciąże u niektórych Księżniczek z Syndromem Wieżowym trwają ponad pięć lat?

Nikt.

Całe zamieszanie na szczęście trwało tylko trzy dni i większość postanowiła silnie oddać się wszelkiego rodzaju ziołowym nalewkom, zapachowym mgiełkom, zadymianiu, odymianiu, poddymianiu i łykaniu czego popadnie – szczególnie Ojeblik i Wiedźma Wrona Pożarta. A jednak to one były na tyle trzeźwe, by zauważyć, że urodziło się coś całkowicie różowego. Serio porcelanowa skórka, żadnych zagięć, różowiutkie loczki, paznokietki niczym macica perłowa, głosik dziwnie głęboki… Oj tak, w Białym Domostwie narodziła się pierwsza mała, różowa nekromantka. Serio. Jak tylko zaczęła ryczeć powstały wszystkie ubite robale i gryzonie, a nawet śniące spokojnie Zombie – miejscowe… i spierdoliły odmawiając wyjaśnień.

To miało się skończyć… przynajmniej dziwnie.

Znowu.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3590

Z cyklu przeczytane: „Niuch tom 2” – … bo on tak ma. I nie chodzi tylko o kupy. Wiecie, gliniarz to zawsze zwącha jakieś przestępstwo. Trupy się do niego garną…

A miało być tak pięknie.

Chociaż z drugiej strony, przecież wciąż są dość świeżym małżeństwem, no i jeszcze ten berbeć, który zdaje się iść w ślady ojca aż nazbyt często. Ale zbrodnia w takich realiach wakacyjnego pałacyku… no cóż…

Wiecie, przyznaję, że najbardziej kocham te najwcześniejsze tomy, to one mnie porywają, do nich wracam najczęściej, a przeczytania ostatniego tomu odmawiam, ale jednak… widzicie, jeżeli chodzi o Sama Vimesa, on dojrzewał z każdą książką i w tej… kwitnie. Choć odrobinę boleśnie, wciśnięty w konwenanse i wszelakie obowiązki, dziwne spacery, machania ręką i to wszystko, co wiąże się, no wiecie, wiąże się z TYTUŁEM. W tym tomie nie tylko książka o kupie rządzi, ale właśnie on. Biedny facet, którego każdej czytającej kobiecie będzie szkoda, którego każdy facet zrozumie, a każdy gliniarz, po prostu poczuje się jak w domu. Bo wiecie, zbrodnia to zbrodnia, nawet jeśli jurysdykcja nie ta. To coś tkwiące w tobie zmusza cię do działania… ale tym razem trzeba będzie być trochę bardziej ostrożnym i zdążyć na herbatkę!

IMG_9551

Wieje i leje.

Po prostu cudowna, idealna pogoda. Co prawda trwać ma tylko jeden dzień, no ale. Chcesz się zakopać w poduszki, obwiązać kocem i nie wierzyć w to, że na zewnątrz ma być prawie 7 stopni pana C. Po prostu chcesz się zamknąć i udawać, że cię nie ma. Bo przecież ci wolno, czyż nie? Chować się pod stołem, po prostu być tylko dla siebie! Wolno… ale oczywiście robota zając. Na szczęście komputer siedzi w domu, więc kocyk nadal jest na miejscu, a nawet i poduszeczka. Ale zająć się światem trzeba. Inaczej nie zapłacą. A jak nie zapłacą, choć marnie płacą, to jednak nic nie wyjdzie z tego, o czym sobie wstydliwie i bardzo przerażenie marzysz. Bo marzenia są w moim przypadku straszne. Znaczy wiecie, przerażają mnie straszliwie.

Moje własne marzenia.

Ale na zewnątrz wieje i leje i wiecie co, to idealna pogoda. Pogoda, która zdaje się ciebie otulać, pilnować by nic ci się nie stało. Może jest trochę overprotective, ale wybaczam jej. Naprawdę jej wybaczam. Bo ten deszcz jest taki fajny, bo wiatr wygrywa takie niesamowite muzyczki i wszelakie tony i nuty. Bo za oknem nie jedzie żadne auto, w oddali widać tylko jedno migoczące światło, a ciemność jest pełna, tłuściutka i niesamowicie przytulna. Bo w końcu słonko dało trochę odpocząć.

No wiecie, czasem ma się go dość.

Ale jednak ogrzewanie trzeba podkręcić. A może jeszcze jeden kocyk. I w końcu odłączyć się od tej sieci, znowu zagłębić w książki, bo one przecież tak doskonale cię rozumieją… nawet jeżeli musiałeś okroić mocno książkowy budżet i trochę cię suszy.

No dobra, mocno mnie suszy.

IMG_3584

Cała sprawa z tym promem, który to ma pływać ze Świnoujścia wzbudziła dziwne poruszenie na Wyspie. Z jednej strony super, więcej Turyścizny. Nie oszukujmy się, Wyspa na tym zarabia. Ale z drugiej strony jest to takie dziwaczne trochę. Pokręcone nawet. Firma szwedzka, choć inni twierdzą, że niemiecka, a prom, znaczy sam statek, zameldowany jest oczywiście w Polsce. Czyżby jak zwykle tak było taniej, czy jednak wiecie, znowu jakiś szwindel?

Oczywiście wszystko wyjdzie w praniu, ale to jeszcze trochę. Pierwszy rejs dopiero pod koniec czerwca, więc… zobaczymy. Pożyjemy. Najważniejsze chyba, by ludzie się dowiedzieli, że znowu mogą płynąć z Polski i to nie Żygolotem. Bo wiecie, taka większa maszynka tak nie buja, a nawet jeśli buja, to większa jest, no i mniej to czuć, a nawet jeśli cię zemdli, to chyba mają lepsze warunki do karmienia Neptuna. Z doświadczenia wiem, że większy prom jest lepszy. Może i powolniejszy, a większości zależy wyłącznie na pędzie, ale jednak o niebo lepszy na ten akwen.

A tak w ogóle, to wieje i pada.

I pada i wieje.

Szczególnie w nocy wszystko to brzmi jak wystrój niezłego horroru, wiecie, takiego z wyższej półki, gdzie dźwięki mówią więcej niż tylko: buuu i bum! Można się przerazić, można przyzwyczaić i można pomylić wiatr z falami. Zdarzało mi się to… wstydliwie się przyznam. Ciekawe, czy wciąż jeszcze mi się to zdarza?

IMG_3733 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.