Pan Tealight i 12 prac Wiedźmy…

„Pierwsza miała być kocia… i chociaż marzec minął prawie miesiąc temu, to jednak wiecie, no ona, osobnik, który za kotami nie jak inni, a którego koty zawsze ocierały i miauczały i obsikiwały Chatkę… miała się zająć ich muzyką. Znaczy najzwyczajniej w świecie stać na rogu, pod Czereśnią Strażniczką i śpiewać. I śpiewać miaucząco tak, by przywołać do siebie nie tylko najwięcej samców i samic – równouprawnienie jest w końcu – ale też tych, co sikają najbardziej smrodliwie.

Druga zaś miała być szczurza. Widzicie, chodziło o to, by z dostarczonych szczurzych ogonów wyplotła prostą makatkę. Naprawdę prostą, żadne tam wzory, coby ino się trzymała kupy, ale… nie wolno było oddzielić szczurów od ogonów. Ani nawet ich uśpić, uciszyć, czy w ogóle jakoś zniewolić.

Trzecia praca miała być wiecie, dość delikatnej natury, ale w końcu to kobieta miała wykonywać one prace, więc dlaczego nie… no więc chodziło o uszycie z pajęczej nici kiecki. Ale wiecie, żadne tkanie, po prostu bierzesz pająki, dusisz je, psikasz na manekina, a potem czekasz asz to mile wyschnie jednocześnie przyczepiając najładniejsze muchy. Końskie się w końcu tak cudownie, czadowo tytanowo błyszczą.

A czwarta… cóż, z tą był problem. Nie tyle chodziło o stajnie pana A., ale raczej o zwyczajną ekologię z zepsutym rozpryskiwaczem kupy. Chodziło o dokładność, by nawóz trafił na każdą grudkę ziemi i wszelaką precyzję. Oczywiście w kombinezonie, nie jesteśmy w końcu okrutni, a to że był dziurawy… no cóż, cięcia budżetowe!!! W końcu Wyspa ekologią o tej porze roku zanosi się i dyfuzera dobrego potrzebuje. Nie można tracić renomy! Trzeba psikać i tyle i ktoś musi pompkę naciskać!!!

Piąta praca polegała na polerowaniu kamieni w rzeczce. Nic to, że temperaturka mało sprzyjała, miały się błyszczeć i połyskiwać. Problem jednak był taki, że śliskie były, a i do zabawy skore, więc Wiedźma Wrona namęczyła się z nimi straszliwie.

Szósta praca dotyczyła runa. Ekhm, niestety nie onego mięciutkiego, cudownie owczego, ale zwyczajnych, owłosionych trollich pleców, które wymagałay trimmingu, czesania i wszelakiej pomocy, a potem… wiecie robili z tego i kołdry i poduszki, i kocyki dla maluchów, no cały rynek zbytu już przecież się spojawiał w obrazie lekko zmarzniętej Turyścizny. Hypoalergiczne były wszystkie, cudowne w swych barwach, no i świeżo hodowane przecież! W takich okolicznościach przyrody!!!

A siódma praca…

Że dlaczego 12 prac?

A że dlaczego nie?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2055 (2)

Z cyklu przeczytane: „Drobna przysługa” – … nie taka drobna. Chociaż w dziesiątej części to ONA przybywa po przysługę, a ONA oznacza problemy. Niby nasz bohater winien być do tego przyzwyczajony, ale jednak kurcze, jakoś go to zaskakuje.

I znowu obrywa. I to od kogo! Od koziołków!!!

Dresden ma tym razem problemy dziwniejsze, choć zdawało się to niemożliwe i problemy, które dziwnie aktywizują prawie wszystkich jego znajomych. W końcu też do głosu dochodzą pewne żądze… ekhm, no i Molly, ale… Widzicie. Wszystko oczywiście jest następstwem tego, co wydarzyło się wcześniej. Wszystko się łączy, wszystko… ale jednak krew, która płynie w tym odcinku wzruszyć może wielu z was.

Mocniej niż zwykle.

Bo widzicie, nigdy nie wiadomo kto zginie. Nigdy nie wiadomo kiedy skończy się szczęście, jeśli w ogóle o jakimś można tutaj mówić. Nigdy nie wiadomo… czy ci na najwyższych szczeblach, nie zaczną układać wszystkiego pod swoje widzimisię. No i jeszcze wojna… przecież ona wcale się nie skończyła, to tylko malutki, wampirzy rozejm!!!

Dziesiąty tom serii, więc wiecie, nie zaczynajcie od niego. Jeśli chcecie fajnych, kryminalnych przygód, sensacji nadprzyrodzonej, odrobiny wampirów, świata wróżkowego na wyciągnięcie ręki i magii, poznajcie Dresdena od początku. Bo warto. Bo jest coś w tym osobniku, co sprawia, że on mimo wszystko wciąż żyje.

A to wcale nie jest tak do końca oczywiste.

PS. Wiecie ile problemów miałam z dostaniem tej książki? Ponieważ obecnie tylko Empik ma taniutką wysyłkę, tylko tam mnie stać na książki niestety – jeżeli mają dotrzeć na Wyspę, musiałam więc to zamówić przez Allegro, bo oni mają obecnie ten tom wyłącznie cyfrowy, a ja nienawidzę ebooków!!!

IMG_3715

PS2. W końcu książki z pracy!!! Nie ma co, niezła kolekcja, trochę kontynuacji i trochę takich nowości, które mogą Wami potrząsnąć!!!

IMG_5714

No a w ogóle, tak jeszcze w temacie świąt…

W TV powiedzieli, że to święto ogrodników, więc w coś, co zwie się Wielką Niedzielą, ludziska wyleźli i koszą trawnik. Nic tam, że w nocy była śnieżna zawieja, nic tam, że temperaturka ledwo co wymsknęła się ponad zero… nic tam. Powiedzieli, więc do roboty!!! A w nocy śnieżyca szalała, miodzio Wam powiem, cudowna, ale stopniała i tyle. Szkoda. Ale kosiarkom nie przeszkadza. Dookoła chmurzasto, pomiędzy chmurami słońce skakuje, a kosiareczki pracują. Jakby tak Polaki sobie uświadomili, co Duńczycy w takie święte święta robią, to by było…

No bo serio.

Wyskoczenie na hamburgera, sprzątania, spotkania, spacery w dziczy. Byle nie w domu, nawet jeśli zimową kurtkę trzeba wyciągnąć, bo wiatr znad jakiejś Syberii, czy innego Putina, łapy urywa przy cykaniu fotek… ale przecież wolne jest, a u nas wolne oznacza spacerowanie. Łażenie i bieganie. Rowery to tak wiecie, trochę na później. No i oczywiście auta i ci wolno jeżdżący z Turyścizny… kto to widział 40 km na godzinę? No serio? Dlaczego? Asz wyłazić w zimno i obglądać scenerie, a nie wlec się czworokółką, jak ja tutaj po żarło do spożywczaka muszę szybko!!! Zresztą nie tylko ja, sąsiad oderwać się znad trawnika i też zapiernicza po serek!

No niestety tak jest.

Wiecie, Turyścizna nie pojmuje, że tutaj też ludzie tylko mieszkają, żyją i wiecie, wegetują pracowniczo. Co prawda wciąż gapią się dziwnie w morze, wciąż gubią się w lasach, bo to lubią, wciąż zachwyca ich widok z okna, ale jednak czasem muszą po chleb. I mleko może i oczywiście jakieś ciasteczko…

IMG_7173 (2)

Oczywiście w poniedziałek Turyścizna powoli wyjeżdża. Wypakowane samochody zmierzają już ku promom… promy informują, że miejsc pozostało tylko odrobinkę, więc jeśli ktoś sobie nie zarezerwował, to potem ino wpław. Taki Pan Samochodzik pewno nie miałby problemu, chociaż przy tych falach i wiecie, dość specyficznych morskościach Bałtyku, nie dałby rady. Nawet on. Chociaż może by dał… podkochiwałam się w gościu długo. Kłócił się w moim sercu z Winnetou.

Ale chyba Apacz wygrał. Ekhm…

Co do wiosny, to chyba jest w odwodzie.

Znaczy bez urazy oczywiście kwiatki nadal są, ale się nie otwierają, drzewka owocowe kwitną, ale marnie. Wszystko dookoła jakoś tak wątpi i wkurza się, że wylazło już z ziemi. Niektóre roślinki zdają się próbować powracać do ciepłej ziemi, ale nie ma tak dobrze. Żonkile przestały się rozwijać, tulipan, który co roku próbuje zakwitnąć pod moim oknem, nadal tylko próbuje. Wiecie, niby ma ten pączek, dwa listki, a jednak… kurcze jakoś się buntuje. Z kolorów chyba nic nie będzie. Fiołki są niziutkie i kryją się w głębokiej jeszcze miejscami trawie, a niezapominajki, wiecie, ino te wielkie wyłażą i się uśmiechają, aż człek zapomina o ty mroźnym wietrze, co to mu skórę zdziera z twarzy… stokrotki zgrywają dzielne, ale i one starają się kryć. Za to ptaszęta, nie mogąc nic na to poradzić, pchane biologicznym napędem, ćwierkają.

Druga połowa kwietnia, a człek wyciąga z powrotem kurtkę zimową, z szalikiem się przeprasza, grube skarpety bierze… ale wciąż wyłazi. Bo przecież na Wyspie to szkoda tak nie być w naturze. Naprawdę, aż nazbyt szkoda.

IMG_7063

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.