Pan Tealight i Chowańca Wróżki…

„Widzicie…

… no każdy związek ma jakieś tam problemy, wzloty i upadki i pomieszania. Ale w tym związku: Chowańca i Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki – obecnie na głodzie – te problemy były dość dosłowne. Bo jeśli chodziło o wzloty, znaczyło to miotłę i akrobacje, a upadki… no właśnie dlatego te wzloty były tak sporadyczne. A pomieszania… No właśnie w atak pomieszania popadła Wiedźma Wrona na spacerze, gdy z aparatem pokładała się na ziemi, na glebie całkowitej, a on jak zwykle się nudził i szedł gdzieś w oddali, więc zoomnęła go, coby sprawdzić, czy też żadna zezwłoka się ku niemu nie garnie, upiorzyca się nie kręci i zobaczyła.

A dokładniej zobaczyła ich całe srebrzyste, szczuplisko piękne, stadko!!! No dobierały się jej do chłopa wróżki!!!? Bezczelne, małe suki o idealnych ciałach, skrzydełkach eterycznych, o taliach nie tyle osy, co kropki po igle… o strojach powłóczystych, spojrzeniach nęcących… I tak wiecie latały dookoła jego nęcącej, środkowo-tylnej części ciała. Suki i jak nic, i to suki już martwe. No zamachnęła się od razu… oj pewno, że chwilę trwało, nim wymamrotała klątwę, nim nią targneła w ich kierunku, pamiętając o osłonięciu Chowańca i to ją uratowało. Naprawdę to ją uratowało i ślepota i jeszcze ten zoom w aparacie, który pokazał coś dziwnego, że…

Ekhm, znaczy co? Że z Chowańca Wiedźmy wypierdziują się wróżki?

Ale jak to?

No przecież?

Ale, czy to jej wina… klątwa poturlała się po piaszczystej ścieżce i zniknęła gdzieś za kupką drewna, gdzie z wielkim fochem i aromatycznym fuknięciem powróciła w stanie rozbioru do mocy Wszechświata. A Wiedźma Wrona? Ekhm, no cóż… postanowiła jednak nie przesadzać z ziołami w diecie chowańcowej.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_7065

Na horyzoncie lekkie rozłamanie w chmurach. Wygląda przez nie słonko, a ty człowieku oczywiście masz robotę i walisz w klawisze. No nic, może słonko nie ucieknie? Może wyjdzie jeszcze jutro? Bo te chmury takie czarowne, niczym kosmiczny chmurzasty przekładaniec, aż tylko braćłyżkę i jeść. Wielką łyżkę!!! Wiecie, szarawe nad białawymi, do tego one błękitne, niczym wkładki z jagód wpadające to tu to tam… a pod tym wszystkim one kolory drzew…

Kurde, jakie to piękne wszystko!!!

W ogóle to, że człek może wyleźć do ogrodu i widzisz morze, wiatrak i nader żółtawy gaard, jakoś sprawia, że nawet najbardziej szary dzień, najbardziej ciemny i smutny, jakoś nie przeraża. Jakoś sprawia, że daje się żyć. Że…

Ostatnio spojrzałam na wiszącą nam muzeum flagę i zaczęłam się zastanwiać, no jak do tego wszystkiego doszło? Znaczy wiecie, sorry, ale chyba bym nie zmieniła niczego w swoim życiu. Jak zawsze człowiek robi ponad 100% swych możliwości, to się nie da inaczej. I popełnia błędy i może rani innych, ale i sam jest raniony… uczy się. I jeszcze jakbym coś zmieniła, to kurde co jeśli nie było by mnie tutaj? Ale… tak serio, jak do tego doszło? I dlaczego tak wiele osób uważa spełnianie swoich marzeń i miłostek za coś trudnego, a nawet awykonalnego? Dlaczego? Po prostu robisz coś krok po kroku, zderzasz się ze ścianą, zbierasz zęby i idziesz dalej. Czasem się zdarza, że wątpisz w siebie, dostajesz w dupę tak, że już nie możesz i wracasz, cofasz sie krok do tyłu i zaczynają cię męczyć sny i nagle znowu musisz i tym razem już wiesz, jesteś pewien, że się nie cofniesz. Chociaż znowu będziesz miał chwile zwątpienia, to jednak kurcze… zbierasz się do kupy, ryczysz po nocach, krzyczysz w kamienie…

I żyjesz dalej.

… więc, czy naprawdę jest to takie trudne?

Popatrzcie dookoła siebie i zastanówcie się. Serio jest wam tak źle? A może wcale jednak nie? Może kurcze to jest to fajne coś, co się wam przydarzyło, a może… jest w was tak wielkie pragnienie zmian? No więc dlaczego ich nie wprowadzacie w czyn? No dobra, poza zostaniem seryjnym mordercą, wiecie, chyba chcę żyć…

img_0028

Załamanie pogody, może i lekkie kropienie.

Wpatrując się w oskrobany z jesiennych trawek tarasik – a tak, mam fioła na punkcie względnego porządku – zastanawiam się nad oną zimowościa, więc wszystko w porządku. I tak, mam małe srebrzyste choineczki w trawniku, bo wiecie, ja muszę mieć onej świąteczności dłużej i więcej. To mój czas. Jeszcze tylko śniegu!!!

Na razie mamy wiatr. I to ten wiatr, co to durne myśli wtłacza w mózgownice. Mocno je wtłacza i nie da się ich wywalić. No nie da, no za nic! Nic a nic! W reklamowych gazetkach u nas oczywiście nisseny. A co… trochę łosi i jak zwykle wiele tego wszystkiego, co uznaje się za skandynawskość, a co najczęściej jest zwiniętym drutem, poduszką w bieli i czystym drewnem. Drewno lubię, drutów niekoniecznie potrzebuję. Ale wszystko to jest takie trochę chłodne, trochę takie nierodzinne, fancy i wiecie singlerskie. Jakieś takie nieciepłe. Dziwnie nazbyt eleganckie. Dobrze, że choć są te krasnoludki no!!! Jakoś da się żyć, gdy nissenowe drzwi można sobie przyczepic o ściany i wiecie, w końcu zapukać, zmniejszyć się i wejść tam…

Spoza nich zawsze tak ślicznie pachnie… drożdżowym ciastem z rabarbarem i gratisową kruszonką. Wiecie ogromną kruszonką z lukierem!!!

Czas wypisać sobie wszystkie julemarkety, które u nas najczęściej zaczynają się własnie w listopadzie. Czas tez oblecieć sklepy w poszukiwaniu prezentów, bo jak znam życie znowu sprzątną wszystko na początku grudnia i tyle to widziano. Dlatego należy się wyszykować i wybrać na jakieś łowy. Bo to co można dostać na naszych julemarketach to zawsze cudowność!!! Jakieś takie ciepłe, normalne i naturalne… i oczywiście nasze, a to jednak najważniejsze!!! I tak, oczywiście, że mam swoich faworytów.

Nie mogę się doczekać!

W końcu to święta… czas Wyspy tylko dla mnie, względnej spokojności i wiecie, wciąż jeszcze 2016, bo 2017 niestety zacznie się od paskudnych zmian. Nie będzie już poczty w soboty, ale będą kolejne podwyżki… bo przecież.

Mogą…

img_7076-2

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.