Pan Tealight i Cienie…

„Ludzi spragnione cienie wyległy na wyspowe ulice i ścieżki. I tu, gdzie świecie i tam, gdzie światła nie ma, one są. Wielkie i mniejsze, dziwnie rozdygotane, dziwnie drżące, dziwnie… asymetryczne. Jakby światło, które ich nagromadzenie wzmagało, nie było do końca pewne tego, co robi, no i czy w ogóle dobrze robi… I pewno tak było. Bo cieni spojawiła się dziś cała masa. Gęstwiny były nimi obłożone, ale i dziwne, odkryte miejsca były ich pełne. Niczym dziwne, czarniawe kożuchy, które spełzły z barwionego mleka, albo tego od całkiem weglowej krowiny.

Cienie miały tylko jedno zadanie. Tylko i wyłącznie jedno… znaleźć człowieka i się go trzymać. Być z nim zawsze, podglądać i sekretnie dotykać. Bo cienie nie lubią być same, one garną się do ludzi. By dobijać ich, odbijać im i wszelako wskazywać droge światła… które wcale nie sprawiało, że cienie sie rodziły, o nie, to cienie pozwalały czasem mu się obmywać. Wiecie, dla higieny…

Wylęgły cienie…

A bo przecież wakacje, to taki dobry czas, by znaleźć sobie nowego człowieka!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3062 (3)

Z cyklu przeczytane: „Maskarada” – … na pewno znacie. No „Upiór w operze”, taki musical. Pamiętacie? Oj na pewno. Gość w masce, wiele wody w piwnicach i wiecie, trójkąt miłosny. No to…

… nie do końca jest to to, ale, bardzo blisko. Bardzo podobnie, bardzo… Co prawda piękna dziewczyna nie jest wiedźmą, ale przyszła wiedźma jest wszystkim głosami. Oto ona! Agnes Nitt, która po odejściu Magrat dostąpić może bycia tą trzecią… tylko, czy ona tego chce? A może nie wie czego chce i te pozostałe dwie z łatwością ją naprowadzą na drogę rozsądnego myślenia? Albo…

Oto i jest kolejna przygoda ze Świata Dysku. W roli głównej ONE – wiedźmy. I opera. Specyficzne miejsce, a może żywy byt… i jeszcze miasto. Oraz oczywiście inni ludzie, zwyczajowo poboczni i człowiek-kot. Bo przecież czemu nie?

Można wszystko!

Oto opowieść o ludziach, specyficznych normach i społecznościach oraz o sztuce… i o tym, jak kłamliwą być ona potrafi!!!

IMG_7815

Wieje i gorąco.

Nosz kurcze, można zwariować. Taka pogoda, że nie dość, iż nie wiesz, czy całkiem się rozebrać, czy jednak dołozyć ciuchów. Siedzisz w porcie, siedzisz na plaży, wdrapujesz się ścieżkami do wszelkich wszechświatowych zakamarków i… pocisz się. A potem w gardle coś smera i kicha się, i w ogóle.

Ale na szczęście oto czas na market. Taki wiecie żywieniowy i wielce europejski. Co prawda z tej całej Europy byli wyłącznie Włosi, Francuzi, odrobina UKeja i wurst, ale nic to. A! Jeszcze Finowie, ale ze swetrami. Cudne były, serio, ale kupowanie swetrów i rękawic w duchocie nie jest czymś smacznym. Podobnie z Polakami… ci przywieźli metalowe figurki. Zabawne, serio przesłodkie, ale całkiem niesmaczne. No… chyba że macie żołądki zdolne trawić takie zabawne cuda. Spokojnie, Włosi też obok mięs, serów i ciastek mieli buty. Ale jednak obok. A i Belgia jeszcze była, ciasteczkowa i waflowa… fudge z UK, fish and chips. Mój pierwszy raz…

Dlaczego takich fajnych marketów nie robi się częściej? No serio? Nawet można by wynająć prom i tak ich wozić w te i wewte. Mięsa i sery w większości oczywiście te długo dojrzewające, więc… przetrwałyby. Suszone owoce, przetwory. No i te zarąbiste sweterki. Dlaczego nie ma takiego wielkiego statku, który mógłby kursować po morzu i tak po prostu zawijać do portów i wiecie, pozwalać wszystkim na zabawę.

Bo taki market to jak wakacje… i to całkiem zagraniczne! Tutaj wszyscy mówią po włosku, tu jakiś hiszpański ogryzek. Fiński mnie fascynuje, fajno, że magnesy przywieźli! Ha ha ha!!! A te zapachy, połacie szynki i wszelakich luksusów, których mój żołądek i tak nie zazna, bo od długiego już czasu nie trawi mięsa, ani go na owo trawienie finansowo nie stać. A te sery… nosz jak stojące skarpety, a i z bławatkiem i pestkami dyni i czego tam jeszcze. Pleśniowe i twarde i…

Cuda!!!

IMG_0504

Wyspa moja… taka mała i taka wielka.

Właśnie znaleziono nową roślinkę. No dobra… nowa dla Wyspy. Ceratocapnos claviculata. Może nie nowa dla świata, dla nas nowa. Ciekawe czy ino przejazdem, ot zaczepiła się korzonkiem, czy jednak na stałe?

A może ona też na market? Wiecie, pojeść sobie i ta dalej. Te wafele i mrożony jogurt ją przygnały i jeszcze ten dziwny koleś podrywający Tajkę. Ekhm, serio? No weź no!!! A jak ci ktoś wyżre fudge z miseczek?

Cóż… mała Wyspa, więc i rozrywki takie, a nie inne. I sporadyczne. Ale, żeby nie było, ludzie serio dopisali! Było ich całkiem sporo, jak na zwyczajny dzień. Może i w większości to Turyścizna, ale mam nadzieję, że też się dobrze bawili. A teraz czas wrócić do codzienności letniej. Namiotowej. Do zwykłych wakacyjności, urlopów i wiecie, takich tam. Leżenia na plażach, spacerów, grania w golfa…

Czy taki market państw wielu stanie się nową tradycją na Wyspie? A pierun wie. Na razie czarno to widzę, chociaż z drugiej strony… lubię czarny. Dlaczego to właśnie czerń uznaje się za oną pogrzebową? No dlaczego? Przecież w innych miejscach jest to biel? Czerń jest taka niewinna, szczególnie, gdy na plazy pojawia się w formie maleńkich, cudownych kawalątków muszelek zmieszanych ze starymi, wygładzonymi perełkami węgla. Jakie to piękne tworzy kształty, jakie obrazy, jak fascynująco szepcze o podziemiach, gnomach i księżniczkach, które wolały elfy mało zielone…

Ech… na markecie czerń wystąpiła wyłącznie na serach i w postaci węglowej, co to skropiona tłuszczem z wurstów zalewała swą aromatycznością Rønne. Ech, co to był za market! Kurcze!!!

IMG_6156 (3)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.