Pan Tealight i Mrówcza Erudycja…

Pan Tealight podejrzewał od dawna, że wraz z przebudzeniem coś się w owych mrówkach przeinacza i zwyczajnie ku wiedzy je pcha. Wszystkie razem, niczym jednego męża. Jakby ktoś je namówił, albo jakby naprawdę miały tylko jeden mózg. Któż to może wiedzieć, jak to jest z mrówkami? Któż tak naprawdę zdolny jest zbadać ich życia prędkie i roboczo skomplikowane?

Ale żeby tak napadać Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki i z tej wiedzy pragnienia, ją lizać i pogryzać? Bleeeee!!! Co jak co, może i Pan Tealight był Przedwiecznym, ale coś takiego? Nie był pewien istotności owych robalowych zachowań. I to jeszcze w łazience samej Wiedźmy? Tosz to przecież niesamowicie aroganckie, może nawet nazbyt… żeby jej tak zwyczajnie i w gacie? W dekolt i wszelakie załamania ciała? Czyż próbowały małpy jedne dobrać się do słów pływających w jej krwi, czy jednak chodziło wyłącznie o owo otłuszczone mięsko?

Oczywiście, że mieszkanka Chatki Wiedźmy nie była zachwycona powrotem małych gwałcicieli, ale co mogła zrobić? Próbowała wszystkiego, a potem… myślała, jak one tam niosą oną truciznę, jak umierają wszystkie, jak zwyczajnie to ona staje się ich zagładą, apokalipsą miniaturowych… Ech, może ma to i dobre strony? Może? Ale tak w półdupek? Serio? Zboczeńce!!! A mawiają, że mrówki noszą w sobie dusze tych, którzy odeszli. Noszą je tylko po to, by włazić komuś w dekolt i zabawiać się z elementami wybrzuszonymi? Serio? Czyżby bezcielesne człowieczeństwo folgowało sobie seksualnie po latach chrześcijańskiej dominancji? A może prawdą są owe pośmiertne hurysy? Ino… czyż nie jest to nadmierna dyskryminacja? I co z babeczkami?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2267

Z cyklu przeczytane: „Nosiciel” – … intryga. Zwyczajna opowieść o kobiecie, która stara się ponownie zacząć żyć, z dala od przeszłości, od pokus… i trafia na dziwną sprawę. Na wzrost agresji w niewielkim miasteczku. A wraz z nią my!

I wiecie co, niezła ta historia!!!

Lekarka, wdowa i jej nastoletni syn. Przeprowadzka z wielkiego miasta do typowej, wakacyjnej dziury, która po sezonie jest sennym, zimnym miasteczkiem. Ona rozpoczyna praktykę, on stara się dopasowac do szkolnego reżimu. Jak wiele ukrywają? Sporo. I oczywiście wszystko wychodzi na jaw, gdy w miasteczku pojawia się dziwna epidemia agresywności. Gdy ginie coraz więcej ludzi…

… cóż, możliwe, że nie zdarza się to po raz pierwszy.

Moc tajemnic, nastoletnie rozterki i uczucia. Zmowa milczenia oraz młoda i naiwna syzyfka. Do tego oczywiście tajemnice skąpane w tajemnicach i całkiem fascynujący finał. Naprawdę warto. Trzyma w napięciu, proponuje wiele rozwiązań i całą masę ludzi do… nielubienia. Dzieli ludzi nie tylko na dobrych i złych, ale przede wszystkim na tych, którzy pragną się zmienić i tych, którym zwyczajnie nic już nie pomoże. Co jak co, ale dziwnie teraz spoglądam na jeziora. Ekhm! LOL

IMG_6664

I po Rosjanach…

Dobra, nie dosłownie, ale minęło 70 lat od wyzwolenia, więc na niektórych uliczkach Wyspy można było zaobserwować radosne parady. Niewielu wie, że w okresie II wojny światowej i Wyspie się oberwało, więc warto o tym pamiętać. Nie do końca tylko rozumiem po co było urządzać takie głośne loty nad nami, w końcu to już po wojnie! Ale, może Rosjanie i Duńczycy postanowili się poganiać… wiecie, pod nieboskłonem, czy coś? W końcu po tylu latach większość spraw jest już zapomniana.

Po względnym poruszeniu świątecznym Wyspa powróciła do cichego, spokojnego się wiośnienia. Temperaturka skoczyła, w końcu nocą trochę pokropiło, więc wszystko rośnie i kwitnie. Nic dziwnego, że panie w wieku zwyczajowym postanowiły trochę pokroczyć po wybiegu. I to wiecie, nie tylko odziane, ale i… w strojach kąpielowych! I to nie wieszaki. Znaczy wiecie, chodzi mi o to, że normalnie wyglądające damy, panie, panny i dziewczyny! A co. W końcu może wiosna, może Turyścizny niewiele, ale przecież my tutaj zyjemy i też potrafimy sobie czas jakoś wypełnić. Nie można tylko do roboty łazić. Nam się też należą wakacje, a raczej w lecie ich nie uskutecznimy.

Spacerując po rozkwitającej Wyspie człowiek myśli sobie o tym ile to już wiosen przetrwał – strach liczyć – i nie myśli o tym ile onych wiosen jeszcze przed nim. Ino się dziwuje, że za każdym razem tak samo go to wszystko zachwyca. I odbicia na falach karminowe – bo niektóre łódki już bujają się spokojnie w porcie, owe kwitnienia i zapachy, te pręciki i płatki, ptasie świergoty i trele… Takie to wszystko za każdym razem nowe jest i odmienne, a przecież stare winno być i znajome!

A jednak nie jest…

Czosnek na dole, powoli wgryza się w woń dyskretnego okupowania pól. Ech, swojsko i anielsko no! Tu i tam kwitnie coś niebieskiego, stokrotki zdają się składać się już do własnej pieśni. Widzicie, tutaj nic nie jest możliwe i zwyczajne, no na przykład te żonkile no! Żółciutkie skubańce, które rosną gdzie im sie chce, najczęściej na nachylonych stokach, patrząc w fale… aj jak pięknie te żółcienie współgrają z niebieskościami. Może się komuś kiedyś wysypały…

Może?

IMG_0512

Najczęściej promem.

No bo niby można i samolotem, ale jak samolotem wtaszczyć i rower i namioty i jeszcze samochód, czy coś. I oczywiście ulubione żarcie, bo wiecie u nas na Wyspie, to nie wszystko jest, choć niedługo ma być Lidl… pierun wie po co? Ale ma być… Jakby było mało? Przecież nas ino niecałe 40 tysiączków poza sezonem. Kto będzie kupował te wszelkie Wasze plastiki? Mamy w dwóch rodzajach Dagli i Spara, styknie. Rozumiem, że to monopol, ale serio… Roma 1000? I niby co w niej będzie nowego? Pizzę Hut byście sprowadzili, byłabym za!!!

Wiedzieliście, że w Danii jest KFC, ale ludzie go nie trawią i nie ma Pizzy Hut? Kebaby widać wchodzą zaprzeszłym Wikingom, ale włoskie placki raczej nie? Czyżby jakiś uraz z przeszłości? A może jednak chodzi o coś innego? Trochę to zaskakujące, że naród tak bardzo chłonący wszelkie nowości, jakoś ku pizzy powiewu pragnienia nie czuje… Dziwne, co nie? Szwecja ma Pizzę Hut! My byśmy też mogli, ale nie naciskam. Wolałabym bardziej czystą Wyspę i spokojność… Mi tam nie zależy na tych couturach, czy innych tam fatałaszkach… wolę ciszę…

No więc promem najczęściej, chociaż są i ci, którzy dysponują własnymi limuzynami nawodnymi. Ciekawe to. Taka wodna podróż. Wiecie, jednak nie dla mnie, ale jak sobie pomyślę o ekologii, to może fajno by było przywrócić galery? No co myślicie? LOL Nie dość że sauna, fitness i świeże powietrze, to na dodatek w grupie, miło i sympatycznie, oczywiście przy muzyce nadających rytm bębnów!!! LOL Założę się, że ludzie by jeszcze za to dopłacili. Tak dookoła świata galerą… po takiej podróży zapewniamy umięśnienie od pasa w górę, lekki szkorbut i drewnianą nogę w prezencie.

No co?

To jak? Promem?

Wiecie, podobno można chodzić po wodzie, ale kurde próbowałam i raczej daleko mi do wszelakiej boskości. Ale nic to… na Wyspę warto jakkolwiek i kiedykolwiek, a może właśnie szczególnie teraz, gdy kwiaty wszędzie, gdy wszystko się budzi, odradza i zapomina o ciągłej drzemce… a wciąż nie ma masy ludzi. Gdy nieliczne miejsca są otwarte, gdy można przysiąść w porcie i widzieć horyzont bez lasu masztów.

Gdy jest inaczej…

IMG_6625

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.