Pan Tealight i Po Yule…

„Kac żywieniowy. Wszelaka depresja. Modlitwa o śnieg… bo widzicie, wiało przez całe Przesilenie, padało, ale gdzie tam, temperaturka nadal na nadmiernym plusie, więc… przekichane. Goła Wiedźma Wrona Pożarta pomiędzy kamieniami. Z czasem to serio przestaje być nawet zabawne, znaczy nigdy nie było ciekawe, ale chociaż pośmiać się można było naście lat temu, albo kilkadziesiąt lat temu, no gdy była berbeciem jeszcze, ale teraz to już nie było to. Nawet nie tańczenie, nie kroki i nie figury. Raczej podrygiwania nadmiaru tkanki tłuszczowej i skóry, oplatanie się wokół niewidzialnych partnerów, ignorowanie tempa i powtarzalności kroków…

Ale tańczyła.

Tańczyła dla śniegu i mrozu, dla szadzi i wszelkiej frostowości. Dla kominków rozpalonych, kominów pełnych aromatycznego dymu, dla kaloryferów i to nie tych na wydumanych brzuchach muskularnych inaczej. Dla grubych skarpet, swetrów i koców. Da pierzyn odrzuconych w zapomnienie lata temu. Dla… kominiarzy, dla zdunów… Czy jeszcz ktoś wie kim jest zdun? Dla długich gaci, bielizny wszelako ogromnej i wstydliwej, dla podstępnych farelek i starodawnych flaszek z wodą. Dla rozgrzewaczy łoża, nie tylko dla obłych kochanek i kochanków, ale dla owych węglowych, dla tych wszelkich termoforów, dla dziwnej z łóżka niewychodzeniowości. Dla pary z ust i rzęs zlepionych soplami… dla ścieżek w zaspach rzezanych i dla…

Wszystkiego śniegowo zapomnianego.

Tańczyła…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_4757 (2)

Z cyklu przeczytane: „Zwiadowcy. Wczesne lata” – … popularność? Nie ma chyba na nią przepisu? A może jest? Jednak czym ten akurat autor się w nią wpasował? Bohaterami? Światem?

A może kawą z miodem?

Zwiadowcy. Seria, która podbiła serca młodszych i trochę starszych. Dzieciaki dorastają wraz z Willem i Haltem i ich opowieściami. Uczą się przyjaźni, obowiązkowości, a może jednak… tylko się bawią? Gdy autor przyjechał w zeszłym roku do Polski, czekali na niego w zwiadowczych płaszczach dumni, zaintrygowani i zafascynowani człowiekiem, który ubarwił im dzieciństwo. Sprawił, że strzelanie z łuku jest czymś fascynującym, że las, nie jest czymś przerażającym.

Słuchając próśb swoich czytelników John Flanagan postanowił poszerzyć swoją serię nie tylko o serię „Drużyna„, ale i o ten tom, a dokładniej serię minus jeden. Opowieść o tym, co działo się przed właściwą serią „Zwiadowcy”. Przygodówkę, zabawną, ale i przejmującą. Bohaterów, młodszych, ale przecież to wciąż oni… i to dopiero początek tej opowieści. Wiecie, takie „zwiadowcowe mapeciątka”. Coś, co dla zakochanych w serii naprawdę jest powrotem, a dla tych, którzy dopiero zaczynają…

… może niesamowitym wstępem?

IMG_7771

Opowieść o misiu…

Był sobie miś, co się zgubił, a zwał się Junior. Junior był, no i jest, misiem całkiem sporych rozmiarów i… trzeba przyznać, że uwielbiał podróżować. Chyba? Wiecie, ponieważ miś zaginął, więc nie możemy go spytać o zdanie, wiemy jedynie, iż rodzina na niego czeka. To miały być ich pierwsze razem świąteczne wakacje na Wyspie! Przyjechali nocnym promem, czy raczej przypłynęli i jakoś tak…

MIŚ ZAGINĄŁ!!!

Został na promie, właściwie nikt nie wie jak, co i gdzie. Kiedy i wszelako dlaczego i co powodowało Bóstwami Zagubienia, ale ten, który był ze swoją przyjaciółką nawet w Chinach, na Wyspie został z nią rozdzielony. Ludzie szukali go przez cały dzień i noc. Pytali ludzi, obudzili niektórych, innych znowu doprowadzili do łez. I wiecie co… może to nie do końca Christmas Miracle, ale Junior się znalazł. Ponownie przepłynął się i kolejnego dnia powitał znowu swoją rodzinę. Ciekawe, czy uda się nam go spotkać, gdy w świąteczny poranek będziemy spacerować? Może akurat na niego wpadniemy? W końcu Wyspa jest dość malutką wyspą, co nie?

To pewno zabawne dla większości z Was, że pierwsze strony Wyspowych gazet zajmują się misiem, ale takie tutaj mamy problemy. I wiecie co, to serio fajne. Raz opowieść o śmierci żubera, potem o narodzinach, stres związany z sekcją zamordowanego jeża… tak to się kręci życie w tych okolicach, raczej powoli i wietrznie. Raczej, miejmy nadzieję, że przejściowo, ciepło i bezśnieżnie. Ciepło tak, że krótkie gacie się przydają. Znaczy po zawietrznej bardziej, no wiecie. Po tej samej, gdzie mewy nie srają na umyte okna. No serio! Umyte okna!!! A one se robią prysznic oddupy!!! Uparte małpiszony. A może ino złośliwe? Kto je tam wie? Jednak dokarmić je czasem trzeba.

W końcu jak tu żyć bez owych obsrańców?

Jak na razie…

… świąteczność zamyka się w pojedynczych choinkach z nikłymi światełkami, w oknach ozdobionych sporadycznie, w owych odsłanianych 24ech w Gudhjem. Jedno nawet w Star Warsy zrobili, inne znowu nadmiernie nowoczesne. Oj, każdy chce se pośpiewać i popić po nocy, co nie? No, może jednak nie każdy. Świąteczność troszkę siedzi w kącie i jęczy. A może zwyczajnie wzięła którąś z łódek, tych na brzegu śpiących i wypłynęła w morze? Kurcze, a co jeśli zatonęła? Wypłynie na wiosnę i będzie straszyć swoim nie do końca obżartym szkieletem zjawiając się na Wielkanoc?

IMG_5074 (2)

Kąpiele…

Tak, są w tej części świata tacy, co to pływają przez rok cały, ale są i tacy, co to wolą balię wrzątku w porcie w Gudhjem. Jakkolwiek zamyślam sobie spróbować kapieli w tak zwanym zimowym morzu… które przy 11 stopniach na plusie raczej nie do końca urzeka zmarzliną, więc czemu miałby się człowiek bać? Może tak wskoczyć, ale nie przy sztormowych falach? Może? Ale jeśli chodzi o balię, to mimo iż pięknie pachnie drewienkiem dookoła i ciepło, mimo iż cudnie się wszystko dymi i strzela… to jednak podziękuję. Jakoś przeraża mnie siedzenie w jednej, drewnianej misce razem z kilkorgiem całkiem obcych osób. Chociaż w porcie i okoliczności przyrody cudowne, miasteczko za plecami, kołyszące się łódeczki, pojedyncze z przodu… to jednak jakoś nie. No raczej nie, no jakoś nie, dziękuję.

Nie dziwuje się człowiek widząc starsze panie w kostiumach, zażywające zimowych kąpieli, jakoś nie, wcale. I chociaż nie ma w sobie wystarczającej mocy, widać się w nim jeszcze ona do końca nie przebudziła by wyleźć z portek i bluzy… to może kiedyś? Może jednak do tego trzeba dorosnąć? A może zdziecinnieć? A może jednak dojrzeć do totalnej i totalitarnej wolności? Może…

No to… miłego LilleJuleAften!!! Znaczy wiecie, małej Wigilii. Takiej dla rozwiedzionych rodzin raczej, w których dzieci chce mieć w ten dzień i mama i tata i ci dziadkowie i tamci oczywiście. I jeszcze nowe rodziny i nowej kæreste. No wiecie, takie czasy. Totalny brak rodzinności, wszelakiej wspólnoty… może dlatego u nas w sklepach i sprzedawcy uśmiechnięci i kupujący. Nikt się nigdzie nie śpieszy, na nikogo nikt nie czeka, może… Trochę to wszystko smutne, ale z drugiej strony, może po prostu tak wszystkim wygodniej? Może… Strasznie wiele tych MOŻE.

Może więc ino GOD JUL!!!

IMG_4746 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.