Pan Tealight i Panowie Mikołajowie…

„Ubrani odświętnie, a może wyłącznie umundurowani? Gdy tak się zebrali w kuchni Białego Domostwa, po opędzlowaniu i tak ubogiej ostatnio Spiżarni Wiedźmy Wrony, gdy tak zaczęli gotować, smażyć i piec… wyglądali, szczerze, niczym szalona i całkiem podejrzana wizja kogoś, kto pił, pił i pił. I nie wierzył w białe, tańczące myszki, które przytupują do najnowszego hitu Adele, czy innej Beyonce. Bo byli tacy… świąteczni. Tacy, aż nadmiernie podchmieleni i zaangażowani. Nie tylko pomogli upleść masę stroików, nie tylko wzbogacili choinkę, wysprzątali Białe Domostwo, nie tylko postanowili uczynić te święta doprawdy świątecznymi…

… ale przede wszystkim działali Wiedźmie Wronie Pożartej na nerwy. Z jednej strony chętnie by łyknęła to, co oni brali, a z drugiej, jako że zapoznała się już ze stworzoną przez nich w przybudówce, czy raczej szopce koło rzeczki, całej finezji wszelkich, nie do końca alchemicznych rurek, kanalików, flaszek i bulgotań… Z całej okolicy zniknęły ziemniaki i inne okopowe, a ze sklepu z cukierkami wszystkie twarde karmelki, więc nie pozostawiali wiele do domyślenia. Zresztą pachnęli ździebko… aptecznie, więc. Zresztą, co im się dziwić, nagle zabawki nie są już tym, na co każdy czeka, rózga i węgiel nie jest nauczką, a dzieci kurde karać nie wolno, więc…

Skończyli tutaj.

Przy Wiedźmie Wronie, kochającej na zabój zimę i święta, ale wszelką radosność mającą raczej w wątpliwym pożądaniu. No i wierzącą w Mikołaja. Do końca, na zawsze, prawdziwie, a teraz, spoglądając na gromadę starszych panów, takich, jak inni, zderzającą się ze swoją „wiarą”… i boleśnie wątpiącą. Oni i ona i Pan Tealight, który postanowił tylko z tego wszystkiego korzystać. Bo dlaczego nie? Od dawna tak wszyscy nie jedli i się nie lenili. Gromada Mikołajowopodobnych Osobników sprawiała, że wszyscy, łącznie z Ojeblikiem, popuścili przysłowiowego pasa. U tylko Chochel spoglądał na nich podejrzliwie, włażąc im pod nogi w tych swoich gaciach Chowańca, w tych czerwonych, lekko już wytartych…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_4276 (2)

Z cyklu przeczytane: „Krew nie woda” – … zaskoczenie? Nie. W końcu akurat tego autora już znam, troszeczkę. A może troszeczkę inaczej? Kto to tam wie czytelnika? Niektórzy z nas, to trochę stalkerzy. Może nie upierdliwi, ale podglądający. Podpatrują w mediach społecznościowych tych swoich ulubieńców i czekają… napisze coś, czy nie? A może jednak coś mi umknęło?

„Krew nie woda”, to taka nówka Pawlaka. Opowieść polityczna całkiem, zwyczajna, wyborowa, ale bez procentów… aczkolwiek też nietuzinkowa, bo bohaterami są wampiry, zombie u gulasze!!! Ha ha ha! No sorry. I jeszcze groza! Bo t oto nadnaturalne byty stanęły w obliczu wydania ich ludziom. Jeden z ich krwi postanowił dokonać coming outu i po prostu opowiedzieć światu o tym, kto nim naprawdę rządzi… I się zaczyna. Niesubordynowanego arystokratę po krwinkach należy wyśledzić, albo po czym innym, ale im szybciej tym lepiej. Bo przecież w takiej Polsce taki coming out nie może się skończyć dobrze!!!

Dowcipna, zgryźliwa, plastyczna opowieść. Odarcie polityków z magii wszelakiej. Zwyczajne stwierdzenie, że kimkolwiek by byli, i tak nas zrobią w kła! Znaczy konia. I tak za nic mają poddanych. To czy są zombie, czy nie, tak naprawdę nie ma znaczenia. Politycy mają nas gdzieś. Żerują na nas, a potem, oj sami wiecie. Al i tak fajno ich popodglądać, bo i oni mają jakieś osobowości, rodziny i wyrzeczenia. Tajemnice, szkielety… oj tak, szkieletów sporo, chyba że ma się dżina.

Poznajcie polityków! Ci gryzą!

Dowcipna, zabawna opowieść, w której niestety zakończenie leży. Z jednej strony potencjał, maszyny, eksperymenta, a jednak… coś nie gra. Dobrze się czyta, bez urazy, wciąga i mami, ale szkoda, że nie ma w sobie więcej ognia. No i co się z nimi stało? Z połową obsady – czuję się niedoinformowana taka!!!

Czyżby miała być kolejna część?

A może czegoś nie wiem?

IMG_2638

Drzewa.

Coś jest w tych drzewach na Wyspie, coś takiego dzikiego, podstawowego, cudownie atawistycznego. No wiecie, wydaje się, jakby one wszystko wiedziały i o wszystkim plotkowały. Pewno, że większość z nich ludzie sadzili i wciąż sadzą, mało które to samosiejki wieloletnie, ale i tak… coś w nich jest. Na pewno więcej, niż w tej całej pisaninie. Co krok to blog, co blog to inspiracje, to kup, tamto kup, no u nas tak też jest. My mamy rację, a nie, bo my, jedz ino trawę, nie jedz cukru, żuj gumę z majtek, nie marnuj… Ci ułożą ci życie, tamci nauczą pić i oddychać, bo się okazuje, że nigdy tego nie robiłeś poprawnie, a właściwie, to nie srasz też dobrze, ogólnie mówiąc z życia masz lufę, a drzewa… drzewa mają to w korzeniach. Albo korze, kto je tam wie. Cudownie nieczułe na reklamy i ascetyczne w stosunku do najnowszego ajfona. Sikasz pod drzewem, oddychasz, a ono to lubi… ni tylko akceptuje, ale widzi w tobie coś… intrygująco potrzebngo. Przyroda cię chce niezależnie od tego jak wyglądasz i co depilujesz, ma gdzieś nie tylko twoje łonowe włosy, seksualne zachowania, ale i te kłaczki w nosie.

Masz ino oddychać i będzie dobrze.

Kocham drzewa.

Gdy tak na nie patrzę, to one tańczą… nie tylko dlatego, że człowiekowi wzrok się już zrąbał, depresja dowala znowu, a i umęczona mózgownica, oczywiście wyprana internetami, jakoś męci… one po prostu nie są nieruchome. Jedne proste, dziwnie wojskowe na pierwszy rzut oka, w rzeczywistości to straszni flirciarze… bo widzicie, dla mnie drzewa w większości są męskie, a może takie częściej spotykam? Kto tam mnie wie? Mniejsza, są męskie i aż nadmiernie przypominają mi starszych panów mówiących przy kiosku, że mam takie piękne oczy… na wysokości klatki piersiowej. Ale, co tam, co to ja gorsza od Potworów i Spółki? Pewno, że nie, więc widać i tam mam oczy. Te proste liściaste są po lewej, po prawej iglaczki, też proste, też dziarskie, ale jakieś takie melancholijne bardziej, takie z nich mózgowce, takie zadziorne, ale jednak bardziej stabilne dusze. Głównie stoją w kwadratach, niczym armia wdychania i wydychania, ale czasem, gdzieś pomiędzy nimi są one… zdrewniałe dusze. Drzewa, które zdają się być obumarłe, a jednak żyją. Spotykam je na cmentarzach, gdzie łapią dzieci i karmią nimi zombich… ale bez boja, ino dzieci Turyścizny! No dobra, żartuję, chociaż, kto mnie tam wie? No i spotykam je w lasach. Stoją takie niesamowite na mikroskopijnych polankach pomiędzy kolejnymi polami lesistości, jakby strzegły jakiś tajemnic.

Jakby wiedziały i nie bały się… milczeć.

Dęby i sosny, w dziwnych kształtach, z jednej strony bardziej rozpuszczone, z drugiej dziwnie, fabrycznie zgrabne. Jakby strzegły dwóch światów, co najmniej, lub zaglądały jednocześnie za dwa welony… a może to strażnicy świata Pomiędzy? Tego, który nie zdaje sobie sprawy z istnienia czegoś po prawej i po lewej stronie, czegoś ponad nim i pod nim, czegoś za i czającego się na przeciwko. Jakby tak naprawdę zajęte były wyłącznie sobą. Bogowie egoistyczności? A może jednak nie?

Może jest w tym coś więcej? Przecież to Wyspa!!!

IMG_3351

Drzewa…

Tutaj, może przez morze, może przez Turyściznę, jakoś tak zmienne są. Zasiane zagramaniczne cuda przynoszą owoce i nie chodzi wyłącznie o figowce. Czekam na banany i ananasy, na strusie może też? A na razie podglądam miniaturowe dąbczaki i jabłonki, które podobno przyszły z basenu Morza Śródziemnego… pewno dnem szły, bo lekko słonawe na liściach. Wiecie, Wyspa przygarnia wszystkich. Ale ci, co są niegrzeczni, czsto dostają wilczy bilet i mogą łapać zatopione w czasie II wojny światowej skarby, oczywiście na dnie.

Czasem, gdy świat już serio mi dogryzie, dopali i dokopie, idę w las si uleczyć. I to działa zawsze. A już wymęczenie się, szybki spacer dróżką, ścieżką podbiegnięcie, to raj prawdziwy. Jak już się człowiek zasapie, to lepiej mu na duszy, może zjeść w spokoju ciastko, podzielić się z drzewnymi ludkami i posłuchać ile to dusz w takich drzewach, pod korą siedzi. Bo co jak co, ale drzewa na Wyspie są aż nadmiernie człowiecze. Na przykład te przydrogowe, karnie zaczesane na jedną, jedyną właściwą stronę, albo te sosnowate, co to wyglądają jak odwrócone znaki zapytania… może po hiszpańsku gadają? A może nie? Może to ino takie geny, bo przecież w tych miejscach, nie mogła to być tylko wina wiatru, noł łej!!!

Macam drzewa i czasem, a może częściej niż czasem zastanawiam się, czy to nie tutaj znikają wszystkie byty. Pośmiertnie wtapiają się w pnie, a w przypadku ścięcia, przechodzą na następne. Bez boja, nie siedzicie teraz na prababci, nic z tego, natura nie jest taka przewrotna. A może… bo widzicie, te drzewa opowiadają historie! O człowieku na morzu, o człowieku na wojnie, o kobiecie, która tylko czekała, i czekała i czekała. O tych, co przechodzili od razu do czynów i tych, którzy zapatrzyli się w niebo. I o tych, którzy mieli tak wiele marzeń, że nie wiedzieli jak wybrać. I jeszcze o tych, którzy zwyczajnie byli zadowoleni z tego kim byli, co mieli i jaką drogą podążali. Po prostu. Ludzie. Różnorodni, a jednak kurcze, tacy sami. Kochający, nienawidzący, zazdrośni, albo po prostu nie dbający o to wszystko.

Zwykłe drzewa?

Jakoś nie chce się w to wierzyć, gdy patrzy się na owych tancerzy zatrzymanych w czasie, przestrzeni i wszelkiej nisamowitości. Baletnic, wielbicieli tanga i salsy. Tych, którzy są swawolni i ci, co tylko walczą… znaczy z walcem walczą!!!

Cudowne są drzewa, zaprawdę.

IMG_5025 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.