Pan Tealight i Sadzony Obowiązek…

„No cóż… w końcu Wigilia coraz bliżej, więc czemu się dziwić? Natura naturą, legendy i mity sobie ino pieją arie, a ty robisz to, co trzeba. Czasem zwyczajnie trzeba, może z marudzeniem, siąpaniem nosem, może i z kilkoma łzami, może… ale po prostu, czasem trzeba. I nie ma innego wyjścia. Bo przecież jak powiedzieć NIE tym wielkim, ogromnym, wilgotny oczom? No jak? Temu owłosionemu pyszczkowi, temu proszącemu jęczeniu, owej wszelkiej słodkości?

Nie da się, dlatego postanowili robić to na zmianę. Rozpisać dyżury. Znaczy, oczywiście, że na początku chcieli udupić ino Wiedźmę Wronę Pożartą, w końcu to była jej wina i ona to pierwsza macała, ale… jak się okazało, że jednak nie ona ma największy zadek w okolicy, to popuścili. Zrobili gniazdko z szmatek, papieru toaletowego i owiewani ciepłymi oparami ze smoczego… pyska, wysiadywali jajo. Robili przy tym tyle zamieszania, że jeśli ten malutki smoczuś pod skorupką chciał się przespać, to sorry, ale nic z tego. Dodatkowo, każdy coś smarowało na jajku. Ojeblik obwiązała go wstążeczkami, Wiedźmy z Pieca dodały ziół i run, Królewny Przeterminowane zrobiły jajku maleńką koronę, a Księżniczki pomalowały je na różowo… w kremowe kotki, a Smok z Komina, wciąż twierdząc, że zamawiał Kopię Faberżego, czekał, rumienił się i do końca nie był pewien tego, co czuje. No bo czy to znaczy, że zaraz będzie…

… TATUSIEM?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_9948

Z cyklu przeczytane: „Posłaniec strachu” – … Grant? Oj, oczywiście, że znam to nazwisko. Seria GONE, czyż nie? Opowieść o dzieciach, nastolatkach, kopule i wszelakiej niepewności. Życiu bez tzw. dorosłych… To był przebój. Jeżeli nie znacie, polecam szczerze. Ale to… co to ma być? Okładka mroczna, ponownie dreszcz i już od pierwszych stron wciąga…

Tak naprawdę mamy przed sobą tom zawierający trzy powiązane ze sobą opowiadania i krzyk przeciwko przemocy. Przeciwko temu, co zawiera w sobie modne słowo „bullying”. To opowieść o wielu stronach człowieczeństwa i o tym, iż nie należy oceniać, nie znając tak naprawdę wszystkich faktów… a nawet wtedy… Oto historia specyficznych bohaterów, innego świata, posłańców strachu. Ludzi, a może i demonów, które starają się wymierzać sprawiedliwości, wskazywać na to, co dobre i złe poza ludzkim wymiarm sprawiedliwości. Okradziona artystka, przejechany pies, molestowana dziewczyna i jej oprawca. Może i z łatwością, trochę rozgryzamy te historie, ale…

Dobrze napisana, tajemnicza, miejscami drastyczna, przerażająca historia ludzkiego okruciństwa. Opowieść o winie tych, którzy tylko patrzą, nie robiąc niczego, o tych, którzy decydują się nie krzyczeć. Może i kontrowersyjna historia, ale… we współczesnym, nazbyt aż jawnym świecie chyba potrzebna.

IMG_3135 (2)

Wiedzieliście, że sikorki potrzebują pewnej prywatności, gdy spożywają co im się tam pod dziobek nawinie? Nie? Kurcze, może rzeczywiście ino na Wyspie, ale siedząc przy oknie i gapiąc się bezczelnie, niczym stalker jakiś, na piorące się wróble widzę, że taka sikorka, to woli jeść sama. Arystokratka jedna, kurcze. Nie z wróblimi niepomazańcami, oj nie. Ona woli sama i już. I najlepiej ze szczytu karmniczka, albo od dołu, jakby ptasie trawienie lepiej przebiegało do góy nogami? Coż, może i tak jej lepiej, ale wygląda to komicznie. Gdy tylko napadają na karmnik wróble – te zwykle oczywiście gromadnie, głośno i rozsypując więcej, niż zjedzą, ona ucieka. Chowa się w żywopłocie, zerka z gałązek i czeka… przyleci znowu za chwilę, gdy pospólstwa nie będzie. Gdy nawet te, które urzędują na dole, wyżerając bałagan, znikną w jakiś krzaczkach. Wtedy wraca… dostojna, połsykliwa, no żółci się, jakby jej za to płacili, ale żre łapczywie jak wróbel…

Wróbel… niby coś znajomego, zwyczajnego i pospolitego, a jednak kurcze kręci. Brązowy samiec z ciemniejszymi skrzydełkami i jaśniejsza samiczka. Tak samo zadziorn, ale jednak to ona częściej pojawia się na uczcie nasionkowej. Czyżby wyrwała się na pogaduchy z dziewczynami, a może jednak… no wiecie, mają patriarchat i to ona ma dokarmiać chłopa? A może po prostu mają podział obowiązków, a na dodatek, to serio wolą jadać osobno, bo on to je jak świnia? Kto je tam wie. Niby wszedobylskie i zamieszkują człowiekowi rynnę składając tam kilka wiązek jajecznych, a jednak jakoś tak chyba wciąz nie mamy do siebie zaufania. Ja je karmię, one czasem obsrywają mi dzielnicę i drą się, jak akurat mogę sobie pospać. Jedno co zauważam… nie lubią tak zwanego: zdrowgo jedzenia! No kurcze ni w te ni wewte, za to kochają frytki i wszystko to, co spadnie tem mniej „ekologicznie” żrącemu człowiekowi. Wcale się im nie dziwię. W końcu ta cała ekologia to taki sztuczny twór, że aż płakać się chce…

Ekologicznie jednakowoż mówiąc – karmcie ptaszki. One żyją z nami, obok nas, no i ogólnie mówiąc najczęściej dzielimy te same budynki, a jak się kończą ziarnka na polach, robaczki się mrozują i jagódek już ni ma na gałązkach, to wiadomo, ptaszki głodują. A przecież nie śmiecimy już tak, no dobra, część nas nie śmieci, śmietniki pozakrywane, do domu wlecieć nie mogą, ciast nie chłodzimy w oknie…

Dokarmiajcie ptaszki.

IMG_0053

Niebo ma serio ostatnio coś z kolorami.

Przestroiło się chyba? A może serio niebo nad Wyspą jest wielką bezą? Czasem zwykłą, kremową, czasem z dodatkiem pomarańczy, czasem jagód, albo brzoskwiń? A czasem posypane białym, sypkim cukrm? Chociaż nie… często to taka serowa muffinka. Serio, aż chciałby człowiek podskoczyć i ugryźć. Szczagólnie, gdy księżyc ma rozmiar zakrzywionego włosa, a Wenus świeci jak najęta. I chyba coś jeszcze… jakby serio cała ta gwieździstość i planetarność ponad nami miała ochotę na więcej podglądania. Mówię Wam, że oni też mają jakiegoś instagrama, czy innego snapa.

Zmieniające się barwy nieba sprawiają, że tak zwana rzeczywistość się zaciera. Nagle trawa nie jest już zielona, ale żółto-odblaskowa. Nagle wszystko zaczyna świecić własnym światłem, nie wiadomo skąd wziętym. I nagle każdy oblany jest wąską warstą konfitury jagodowej ze śmietanką. I te mazy. Skąd w nich tyle finezji? Skąd? Czy mają jakiś plan, może szkice nocami tworzą? A może codziennie idą na żywioł? No wiecie, nie zważając na nic?

Można się zagapić na niebo, gdy nagle wszystko ucicha, w końcu nie wieje, dziwne ciśnienia znad Islandii nie przynoszą więcej orkanów. Nagle rzeczywiście możnaby się ponudzić, gdyby nie to niebo, bo tutaj to nie woda jest największą inspiracją, ale właśnie ono… a może się mylę? Może z każdym jest inaczej? Kto to wie? Może tak naprawdę każdy ma swojego bzika i tyle… ale jednak każdy z nas zauważa niebo. Ci, którzy wstają wcześniej, a nie robią sobie jak ja, z nocy czytelnię, widzą wschody w tak płonących barwach, że rozmiękają od środka. Na szczęście owe kolory widzialne są ino przez chwilę, bo mielibyśmy plagę niepewnych swojej stałości osobników!!! Ha ha ha! Takie przepuknięte baloniki…

Kolory na niebie znowu się zmieniają. Z czasem zyskują na sile, intensywności, jakby mimo braku słońca, wszelakiej ciepłości, cały dzień był jednym wielkim zachodem słońca. Kurcze, ale w takim razie, co ze wschodem?

A może na Wyspie mamy ino zachody?

IMG_9974

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.