Pan Tealight i Świat Się Przyglądający…

Świat zawsze przyglądał się Wyspie. Ot taka tam Świata rozrywka. Każdy sobie w życiu wynajduje jakąś, a Świat, z powodu wieku i tak dalej, wciąż szukał czegoś, co go zaskakiwało. W Wyspie było tego wiele. Nie tylko kształty skał i drzew, dziwne twory, porażające, nurtujące, przechowywane w gałęziach myśli i sny, zboczone zabiegi, porosty wzmacniające porost włosów w niechcianych miejscach, purchawki wzmacniające wydzielinę w nosie, przeczyszczające wiatry, wszelako różnokolorowe plaże i Wiedźma Wrona Pożarta.

Tak… ona.

Tym bardziej, że ona znów śniła, więc było i na co popatrzeć…

Wyprawa zdawała się zwykłą na pierwszy rzut zamkniętego oka. Naukowo się odbijała od powieki. Ot  Amazonka dość spokojna, zieleń, robale i Wszelkie Askradliwe Poszepty. No i oczywiście oni – naukowcy w khaki i tank topach. Zapatrzeni w te wszelkie liście i wody, w ową wszelką ruchliwość i płodność. Tragarze, wodniacy, chybotliwa łódź, czy też stateczek. Wszystko gotowe. Czas oczekiwania, ale chyba nie ma znaczenia co chcieli odkryć. Rzeka zdecydowałą za nich. Pojawia się nagle Inne Plemię… i staruszek podrzucony na łódź i wąż. Który z nich przeznaczony jest na śmierć, a który ma zjeść jego duszę? Który zostanie z nimi na zawsze, a który nie będzie tymczasowy? Dlaczego śmierć w tym świecie jest wyborem? Nie nakazem, nie odchodzeniem, ale zwyczajnym zmienianiem świadomości, świata, ciała i czasu?

Sen się toczy kolorowo, opaska starszego pana, połyskujące wężowe ciało… małe klapki pani naukowiec, wcale niezainteresowanej tym, co się dzieje. Jakby przebywała w innym świecie, za niewidoczną granicą… i może tak naprawdę jest? Może to nie ona, tylko jej odbicie przenikające do tego snu? Czy to jest w ogóle możliwe? Sen nagle nazbytnio odchodzi od łodzi, od staruszka, węża, dziwnej kobiety i zagłębia się w zielonkawo-brunatną wodnistość. Bo przecież sen sam soba kieruje, nie lubi, gdy się ktoś wtrąca w jego intrygę. Taki to zazdrosny autor… despota i całkowity dyktator. A może tylko i wyłącznie perfekcjonista? Cóż w tym złego?

Czy wąż zjadł staruszka? A może jednak naukowcy go złapali wypreparowali, znaleźli w środku coś intrygującego i dlatego teraz Cumberbatch w Szerlokowej Racji ściska mocno Wiedźmę Wronę?

Świat lubił podglądać.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2111

Trochę nowości… Naprawdę książki po takiej głodówce to cud przerażający, ale tak psychicznych jak ja przeraża wesołość. Może i czuję się lepiej po ciemnej, złej, mrocznej i bolesnej stronie mocy?

Może?

IMG_2650 (4)

Pada…

Wilgoć wdziera się każdą szparką. Nikt się nie schroni przed wilgocią, nic z tego. Wejdzie ci i w uszy i w oczy dziwnie łzawiące, jakbyśmy sami się już nie składali z wody ino z czegoś, co w końcu ma dość namakania. Skóra nie wysycha, wszelaka dymność pozostawia po sobie tylko lekko wędzony aromat i zero ciepełka. Ale z drugiej strony… no przecież wcale nie jest zimno! Nic a nic! Wprost przeciwnie w owej niewiejącej aurze, w której krople nawet nie zacinają, nie tańczą na szybach, wszystko zdaje sie być aż nad ciepłe. Załączanie domowego ciepełka nie ma sensu… no dobra, nie ma sensu u nas, bo reszta Wyspy grzeje się już od września, jakby doznawała odmrożeń poniżej 21 stopni. Plusowych oczywiście. Takie miejsce. Najbardziej nasłoneczniona Wyspa w tym rejonie tworzy i dziwne wrażenie w swoich Tubylcach. Pragnienie ciągłego światła i ciepła. Nadmierne zużycie świeczek i wszelakich ogniorobnych tworów. A może jednak to tylko kompleks latarnii? Może chodzi tylko o owo światło? O miejsce, które widać, dla wszelkiego bezpieczeństwa, no by nikt się o nie nie rozbił i by… nie naśmiecił swoimi szczątkami.

Bo kto miałby to sprzątać?

Krople opadające na Wyspę wciąż jeszcze nie nawodniły jej tak, by zwyczajowe zmiany koloru morza były obserwowane. Wciąż widać nam mało wody, by glebowatość mogła powrócić do swoich źródeł. W tym roku wszystko jest jakoś… inaczej. Nie było i ciepłej jesieni, zdolnej konkurować z latością, ni owej czadowej opadowości, która sprawia, że wszystko pleśnieje. No dobra, może nie do końca czadowej, ale jednak intrygującej. Łapiącej każde drewienko i każde pakuły i porastające je laskiem niemrozowych igiełek… Pleśń. Już nie wiem, czy wciąż nazbyt sucho, czy jednak wilgotno, czy wieszać świąteczne lampki, czy jednak tylko po prostu przeczekać?

Bo może i zimy też nie będzie?

Oj tak… na Wyspie gada się głównie o pogodzie i o tym, czy zima tegoroczna będzie czymś na miarę tej słynnej z 2010 roku. Bo widzicie, cała reszta nie jest taka ważna. Ten czas trzeba przeżyć, przeoddychać, przepracować. Nie ma innej opcji. No i przeimprezować, bo dlaczego nie? W końcu gdy mokro i ciemno, najlepiej upakować się w jednym pomieszczeniu, popić, pojeśc i może pograć w karty? Albo wiecie, w coś bardziej nowoczesnego?

IMG_2756 (2)

Nagle w ścianach poootwierały się małe drzwiczki. Mogłabym przysiąc, że dotąd moje domowe krasnale mieszkały wyłącznie na strychu, no i w tej wielkiej szufladzie pod lodówką, do której boję się zaglądać, ale chyba zmieniły miejsce. Może wymieniły się z królikami i wilkami mieszkającymi dotąd w ścianach? A może zwyczajnie kochają drzwi? Jak ja? Nie wiem, ale spore czerwone, oraz mniejsze drewniane, swojsko brązowe z e sznurkową drabinką pojawiły się w moich ścianach. Mogłabym przysiąc, że czuję czasem zapach świeżej farby i lakieru – no pewnie, że wciągam, lubię, a i grube pisaki z dzieciństwa wspominam z nostalgią i benzynkę i klej… ekhm… – oraz kanapek z mortadelą. Mortadelą z mikrokangurów!!! Może więc mamy w tym roku w domu nowe krasnale. Może i całoroczne? A nie jak dotąd sezonowe? Przy jednych drzwiach stoi patelnia ze stygnącą jajeczniczką, para drewnianych chodaków, śliczna czerwona skrzynka na listy i skarpeta czekająca na Julemanda. Jak nic ten krasnal, albo i cała rodzina, jest raczej przygotowany na świąteczny sezon. Ten z drewnianych drzwiczek ma na drabince znak God Jul i całkiem spory worek na przenty. Widać olewa tradycję skarpetową i idzie na całość. Albo dalesz Julek wszystkie gifty, albo tracisz codzienność… Trzeba mieć sporo odwagi, by powiedzieć tak do Świętego.

Takie mieszkanie z całą masą magicznych stworzeń nie jest może nowością, ale jednak każdego roku przypomina o specyficznej inności Wyspy. Takiej lekkiej Islandzkości, legendarności i mityczności. A może tyko specyficznemu widzeniu świata? Może tak naprawdę tutaj traci się wzrok, a potem uczy się widzieć na nowo. Widzieć prawdziwie. I już tego nie można odmienić? Nie wiem, wiecie, nie chcę nawet próbować. Wolę moich cudownych, nowych mieszkańców. Może i kruszą i chyba podpieprzają mi zabawowe pigułki, ale co zrobię. W końcu są raczej niewielcy, drzwi mają rozmiar mojej dłoni, więc ile zeżrą tych pigułek. Jedna im starczy na tydzień… wpiszę ich może na listę domowników i rozejrzę się za bardziej świadomym psychiatrą? Pójdę i powiem, że krasnale mi wyżerają leki, czy nie uwierzy? Hmmm… jeżeli nowy na Wyspie, to pewno nie, więc może jednak nie przeginać. Ech tam, pójdę zapukam do tego krasnala, co mieszka w sypialni, może pożyczy jakieś ziółka. Coś tak czuć mile, miętowo i szałwiowo, gdy przechodzę obok jego drabinki. Jak nic pędzi, tudzież grilluje, coś intrygujacego.

W końcu mieszkamy w tym samym zamku, więc dlaczego nie. Podrzucę mu jakieś fajne jagódki, podobno lubią je w lukrze… a może skusi się na ostatnią, lekko zmurszałą krówkę z Polski? Eee chyba nie, krówki to mi kurde szkoda!!!

IMG_1467

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.