Pan Tealight i Wątpiąca Wiedźma…

„Siedziała i wątpiła…

Właściwie tym zajmowała się od jakiegoś czasu, a bajki znikały. Tak ot zwyczajnie. I religie czuły się mocno otępiałe i duchy i marzenia i nadzieja dostawałą w dupę… bo chociaż zawsze ją w sobie ludzie mieli, to potrzebowała… WIARY!!! A ostatnio tylko w niej można ją było odnaleźć. Jakoś tak zawsze miała w sobie miejsce nawet na to, co niezrozumiałe. Nawet na to, co wykluczone…

Siedziała i wątpiła…

W drzewa i morskości, w drogi i ich systemy prowadzenia się, ale też i w chodniczki, które jakoś, no wszystko przez te zdarte płyty!!! W niebo wątpiła i w piekielności, bo na dworze upał panował taki, że zakutała Chatce wszelkie otwory i próbowała ciemnością chłód jakiś wyworzyć. Na pewno i niebo w końcu roztopili i co jak co, ale prędziej barbacue jakieś jej skołują, niż miłą, lodową grotę. I dlatego wątpiła też w kosmosy i alienów i spaghetti i nieplątające się sznureczki i linki. Bo widzicie… nawet to, podobnie jak ta bogini od zakleszczających się w szufladzie sztućców Pratchetta, miało swoje bóstwo. Nazywało się Bezmajtek Zawisza i było starszym panem. Bardzo rosłym i jasnym, odzianym po kapitańsku z pękiem linek i węzłów na nich.

Ekhm…

Siedziała i wątpiła…

Zresztą nawet jak wstała i usiadła na Studni Spełniającej Życzenia, cóż, nadal wątpiła. Wątpiła w trawienie i wypróżnianie. W religie wątpiła i zwykłe objawienia. W to co matematyczne i to, co całkiem nieudowodnione. To co jest i to co było i… co będzie, a może i nawet w samą możliwość przyszłości wątpiła? I możliwość możliwości też wątpiła, a nawet w to, że… wątpiła wątpiła!!!

Pan Tealight nienawidził okresów, gdy ona, jego prywatny okaz ku wszelakiej obserwacji, jego źródło uciechy i rozrywki, czyli Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki była Wiedźmą Wątpiącą. Nosz linie mu się zacierały, kąty matowiały, a Ojeblikowi we włosach połyskiwał łupież… na szczęście upał powinien zelżeć… może i wkrótce? A jak nie, to cóż, może do zimy?

Siedziała i wątpiła… w siedzenie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_9482 (3)

Z cyklu przeczytane: „Z przyczyn naturalnych” – … zaskoczenie? Raczej tak. I nie tylko samym bohaterem, który jest nader problematyczny i chcę go poznać bardziej i bardziej i jeszcze bardziej… nie tylko z powodu pokręconej zbrodni, ale przede wszystkim z powodu… hmmm, pewnej przerażającej zapowiedzi.

Owego c.d.n.

Pierwszy tom serii Oswalda wciąga. Nie tylko zbrodnią, koszmarną, nie tylko powiązaniami, oraz walką między dobrym a złym gliną… głównie osobowościami. Postaciami, które intrygują, pełnymi, ale wciąż chowającymi coś w zanadrzu, co sprawia, że nie można się doczekać kontynuacji. Głównym bohaterem, facetem przed czterdziestką, któremu chyba w życiu nie udało się wszystko… do tej pory. Chociaż, czy to może coś zmienić? No i jeszcze przeszłością, z której otrzymaliśmy zalewdie okruchy i pod skórą czujemy, że wiele na nas jeszcze czeka…

Powieść spisana prosto, może trochę pozakręcać nazwiskami i jeśli nie dopilnujecie kto zmarł, a kto wciąż żyje, może pomieszać, ale warto. Bo chociaż wstrętnie domyśliłam się na początku kto z czym i dlaczego to i tak się bawiłam. Bo zakończenie nie jest tym, za co się wydaje, a morderca… cóż, udowandnia, że nie tylko X Files powraca z niesamowitością. Także i w kryminałach wciąż jeszcze siedzą duchy!!! Może i powieść nie powala fantazyjnymi CSIowymi dawkami, może i głównie trochę komputerów i pradawne detektywienie, ale chyba i wielbiciele nowoczesnych technik powinni zrozumieć, że prawdy można dojść inaczej… rozmawiając z ludźmi, szukając odpowiedzi, grzebiąc w nie zawsze chętnej… przeszłości. Będąc kierowanym ręką ducha, jednak… czy tylko jednego? A może to przeszłość inspektora nim kieruje? Nie zbrodnie…

IMG_9470

Ciemność.

Nie ma jej. Czuję się przez to nadmiernie naświetlona, dziwnie zapuchnięta blaskiem. Czasem mi się wydaje, że nawet w cieniu coś pod skórą mi błyszczy. Jakby mnie napromieniowała owa bezciemność. Jakbym już serio przeniknęła się światłem. Ale nic z tego, serio nie da się żyć taką dietą, a przynajmniej ja nie mogę.

Tęsknię za Ciemnością, tak mocno za nią tęsknię, przerażająco. Noce właściwie teraz nie istnieją, Ciemność prawdziwa i znajoma, lekko chłodna, dająca wytchnienie, zwalniająca nas z pośpiechu, nie zapada. Jakby miała wolne, czy coś. Może siedzi na jakiś Hawajach, czy innej Jamajce, siorbie sobie niewyględnie drinka z palemką, tudzież inną tam pasarolką, no i oczywiście podgląda ratownika. Tego przystojniaka pakowanego, masnarowanego oliwką tak, że jak się zanurza – sporadycznie – to dookoła niego tworzy się niezła olejowa, tęczowa plama. A jak się kurna mięśniak błyszczy, gdy dobiera sie do tej blondyneczki. Nosz niczym psa… eee obroża!!! Usz kurcze osobnik serio nie daje się po prostu spuścić po poręczy, zwyczajnie chce blondyneczki, więc i ją dostaje. Asz ona się rumieni, bo przecież z niej taka Monika… A w oddali, tam gdzie fale się lekko załamują, oj mimo, że Ciemność na pleckach leży, to i tak widzi, w okularkach się jej odbija wszystko – wielki rekin pożera otyłą matronę w różowiutkim stroju. Wiecie, przecież należy dokarmiać zwierzątka. Wolność rządzi to tam… jak to było?

A!!! Tolerancją! Przecież nie można nawrócić rekina na wegetarianizm i soję, no to by było niehumanitarne i odzwierzęcjące. A człowiek… zrobi się nowego. W końcu człowiek człowiekowi nie jest rekinem… zresztą i rekin też człowiek, jeść coś musi. Hmmm, czasem wstępując w fale mam dziwne uczucie, że coś tam jest. Coś więcej ponad to, z czego zdajemy sobie sprawę. Coś może innego, większego, bardziej sprytnego…

Upał…

Serio wrząco. Co prawda wieczór przeobraża się w milusi chłodek, ale w kościach czuję, że i jutro będzie parzyło. Trzeba zawczasu przygotować sobie i cień i własny kubełek lodu. Albo dwa! Jeden na głowę, a drugi na nogi. Bo przecież tak fajnie byłoby się w ogóle schować do losówki. Może nawet zmrozić. Krioterapia…

IMG_2916

Czy z powodu ciepłoty, czy zwyczajnego mocobiegania właśnie przebiegł sobie… eee bieg, znaczy wyścig. Tym razem pod wezwaniem softiceów! Znaczy wiecie tych kręconych z maszynki. Niegdyś to się chyba lody włoskie nazywało? Wiecie, takie w wafelku… tylko że tutaj się je jeszcze polewa czekoladką, albo posypuje czymś, lub zwyczajnie wywraca do góry nogami i wtyka w jakieś słodkie cudowności. Nic dziwnego, iż w ich imieniu ludzie chcą biegać? Nic dziwnego… ale wieczorem. Może z powodu ciepłoty, a może jednak by i tym pracującym dać szansę? Nie wiem. Pobiegli, poklaskali, pobawili się, wrócili do domu. Ot zwyczajność. Niczym zwiększona ilość autokarów na krętych, wyspowych dróżkach. Do tej pory nie rozumiem w jaki sposób one się u nas mieszczą? Jak one działają na tak małej Wyspie? Jak jej się rozpukną no? Za każdym razem, gdy mnie mijają, wydaje mi się, że są za wielkie. Za potężne, za wysokie, za szerokie. Kompletnie tu nie pasujące. Niczym Guliwery na kółkach w mojej lilipuciej krainie. A może to tylko moja, lilipucia perspektywa?

Górą niebo jest błękitne, środkiem jakieś kremowe, lekko nawet zielonkawe, a dołem jagodowo-różane. Jakieś takie zmienne i zmieszane, ale jednak wciąż w każdej warstwie zachowującą swoją odrębność. Piękne to… i jasne wszystko. Dochodzi 22ga, a wciąż jasno. Ptaki nadal tańcują na trawniku, zbulwersowane lekko jeże wyłażą ze swoich liściastych skryjówek. Może i zmrok, ale jak to kurcze teraz rozkminić… czy noc to już, czy jednak nie noc? A może północek, tudzież, na dwojebabekwróżek?

Czas na łóżko, czy nie?

Ludziszcza się cieszą z upałów. Mięta pomarańczowa focha zaś rzuca, bo mimo jej całej pomarańczowości, to jednak kurde wcale jej to nie odpowiada. Cóż, widać nie każdy cytrynowy lubi gorące klimaty, czy coś? Jeżeli chodzi o mnie, to liczę na to, że za kilka dni znowu powrócą moje chłodniejsze aury. I deszczowe i ogólnie mówiąc nie tak parzydełkowate.

IMG_6985

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.