Pan Tealight i Potop Ludzki…

„Oj tak…

Oto i nadszedł czas corocznego Potopu Ludzkiego. Bez urazy, jakkolwiek można wytłumaczyć potrzeby spotykania się i ustalania wszelakich praw, problemów i sfar łagodzenia, to jednak… Widzice Wiedźma Wrona Pożarta wolała chyba jednak monarchię, a nawet tyranię. Bo jak tu się stawiać demokracji?

No jak?

Tym bardziej, że owa demokracja uzbrojona jest w małe, chowane nadzwyczaj bezstresowo, jakby każdy z tych krzykaczy był kurna królem Henrykiem VIII, dzieci, a tych się Wiedźma Ptaszydło boi bardziej niż gęsi!!! Serio! Znaczy żywych i tych w pomarańczach, wiecie, tych bardziej kaczkowatych. Mimo jej oporów… Nadszedł na Wyspę sezon Tupotu Małych Nóżek, a to oznaczało większe ukrywanie się, skradanie i ogólną nieresponsywność na otoczenie. Bo przecież wychodzić jakoś musiała. Mimo owego Potopu Ludzkiego. Macać Wyspę musiała i doglądać ją i wszelako wkurzać swoją dziwnie milczącą, ruchliwą nieobecnością…

Ale jak być sobą, gdy wszędzie one krzyczą i latają, i chcą od razu cię macać i nikt ich nie nauczył, że nie wolno? No jak? Dlaczego nagle dzieci i ryby mają nie tylko głos, ale jeszcze kurna taki donośny i człowieczeństwo olewający?

… więc lata po Wyspie Wiedźma Wrona wielce oszołomiona. Z tym dzikim uśmiechem, który niektórych zniewala, a innych jednak nie odstrasza. Lata i dziwuje się jak bardzo wszystko się zmienia i jak szybko, gdy tylko ścisk się robi na zwykle pustych plażach i w portach. Na tych miejscach, które chowają się przed wszystkimi, i tych, któe zdają się wszystkich przywoływać. Bo mimo Turyścizny i kilkudniowego Potopu Ludzkiego, jakoś tak wciąż jeszcze pozostają te miejsca, które można nazwać wolnymi, tylko swoimi i idealnie samotnymi.

Boi się Wiedźma ludzi przeraźliwie. Jakby nie tylko kryptonit był w nich, co to na nią działa, ale i wszelako nieznana trucizna. Ale przecież ze wszystkiego jest jakieś wyjście, co nie? Zawsze może robić jak wrony i krakać… jak Turyścizna!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1926

Z cyklu przeczytane: „Szpieg” – … niespodzianka. I to jaka!!! To nie NUMA i nie względna podwodność, to USA z przeszłości i nowy bohater!!! Na dodatek jaki intrygujący, przystojny i szaleńczo szarmancki. Jakby serio nie facet, ale raczej jakaś dama go składała do kupy.

A to TYLKO kolejny Cussler.

Może i sztampowy miejscami, może i lekko się powtarzający w układzie rozdziałów i wątków, w owym mordowaniu i ocalaniu… w tym wciąż podrzucaniu kłód, a potem cudownym ocaleniu, ale i tak kręci. Tym bardziej, że cała historia ma ten odcień sepii. I ową naturalność tamtych czasów. A jednak, wciąż jest i zbrodnią i sensacją. Wciągającą opowieścią z przeszłości. Gdy panowie byli szczytem świata, a panie, które nosiły spodnie były, ekhm wyzwolone. A jednak ludzie wciąż kierowali się tym samym: zawiścią, nienawiścią, patriotyzmem i sercem.

Lekko polityczny, niesamowicie nasycony intrygującymi, dobrze wyrysowanymi bohaterami. Dziwnie spokojniejszy, jeżeli przyzwyczailiście się do badań DNA i daktyloskopii. Ot stara, dobra kryminalność z USA. Wyścig zbrojeń, prawnicze utarczki i detektywistyczne obietnice. Po prostu spróbujcie, a sami zdecydujecie, czy warto wskoczyć w wodę, która dawno temu popłynęła. Zasmakować innej etyki pracy i specyficznej męskiej szarmanckości.

IMG_1911

Ucieczka.

Wyspa jest ucieczką. Nie oszukujmy się. Tutaj można się kompletnie wyłączyć i zacząć nie rozumieć odgłosów techniki. Przestać rozpoznawać symbole, powrócić do poprzedniej epoki. W jakiś dziwny sposób się unaturalnić. I choć może ślimaki i tak zeżrą nam truskawki, czy inne próby siewne, ale nic to, bo przecież można żyć ino czosnkiem niedźwiedzim. I gdyby tylko jeszcze przywrócili u nas produkcję wszelakich nabiałowych spraw, to serio byłoby super. Ale gdy tak się żyje w świecie poza światem, rezygnuje z newsów i telewizji, woląc zachody słońca, lasy i morskości… to jednak nie do końca rozumie się te bolączki Turyścizny. Jakoś tak. Jakby ten każdy przybywający tutaj osobnik, pochodził z jakiejś ufiastej Matplanety, czy innego tam uniwersum. Jakby jego bolączki dotyczące internetów, dziwnych ulepszeń życia i wszystkie te telefony, pochodziły z jakiejś Strefy 51. A może to tylko ja? Bo może istnieje wytłumaczenie w posiadaniu rowerów, za które można kupić używany samochód? Czy na takich dupa mniej boli? Nie wiem. Ale najbardziej oducza się człowiek na Wyspie pośpiechu. Bo tutaj jest permanentna astamaniana!!! Serio. Jak w jakiejś Grecji, czy innej Hiszpanii. Tutaj większość serio nie przejmuje się pracą, a i w środku zajęcia gotowa jest na deskę, kąpiel w falach, czy inne rozrywki.

A już jak jest bieganie, to serio robota może poczekać…

… trudno się tego nauczyć.

Jest we mnie wciąż jakiś przymus ciągłego pracowania, może i dziwne wyrzuty sumienia wspomagane podrzucanymi słoami w stylu: ale przecież wy to ciągle macie wakacje. A tak, może i mamy ciągłe wakacje, piękne widoki przejeżdżając z jednej roboty do drugiej, ale jednak… to wakacje wiekuiście pracujące. A tego nie można nazwać wakacjami. Sorry. Ale ludziom tego nie przetłumaczysz, więc tylko kręcę głową, uśmiecham się jak idiota i kończę temat.

A tak, uśmiechania też się człowiek tutaj uczy. Szczególnie, gdy inni próbują ci powiedzieć jak powinieneś żyć. Serio Turyścizno? A ktoś się cię o zdanie pytał? Ale nie bójcie żaby, tutaj każdy się uśmiechnie i… dalej będzie robił swoje!!!

IMG_9300 (2)

Świat robi się cieplejszy…

Nadchodzi lato, czy też raczej po naszemu już jest od pierwszego czerwca. W miasteczka cała masa rodzin z małymi dziećmi i jazgot, a to oznacza, że mewy serio mają mocno wyrąbane na dzioba!!! Serio! Nie tylko możecie być zbombardowani przez ich latające pzoostałości, ale też pilnie pilnujcie swoich smakołyków. Bo mewy są głodne i rozwścieczone hałasem. Jakoś nie są w stanie się do niego przyzwyczaić. Ot tak. Po prostu. A już ujadające maluchy wychowywane bezstrsowo, to po prostu raj dla małych, ptasich móżdżków. Co rusz widzę jakąś pomarańczowodziobową latawicę, która z dziwnym błyskiem w oku spogląda na tłustego, drącego się pod drzewkiem niemowlaka. Albo takiego, co go wystawili na dziób, by po prostu pod pokładem mogło być przez chwilę ciszej. Jej mroczny cień dziwnie się marszczy za rozwieszonym praniem i już, już jesteście pewni, że w końcu nasze Wyspowe CSI się do czegoś przyda… gsy latawica rezygnuje!!! Nosz taka jestem niezaspokojona!!!

Ale chyba mewa przeraziła się wzmożonej aktywności gliniarskiej. Co jak co, ale w zesżłym roku tylu ich aż nie było. Jakbyśmy co najmniej szykowali się na Papieża i Prezydenta USA w jednej osobie, z trzema głowami, ale jednak nie ze stułą i nie w czerwonej sukience. Nie wiem, czy to sprawa całego islamskiego zadymiania, czy jednak chodzi tylko o plucie na zimne, ale się boję. Coś we mnie siedzi i się telepie. Nawet widok starszej pary, która ze ślicznym tęczowym koszykiem – i poduszeczkami pod dupki – przybyła nad morze, by spożyć obiadek, jakoś mnie nie utula. Tym bardziej, że pan zaraz po jedzeniu postanawia popalić…

… gdzie moja mewa, nosz już my mu damy popalić!!!

Ale mewy już nie ma.

Jestem tylko ja w porcie Północnym w Gudhjem i dziwny, wysiany pewno jakimś niepodręcznym sposobem rzepak. I chłodna bryza od wody, a raczej mocno lodowata i czystość fal, kolorowe chatki i jeszcze niebieskoskłon nad moją głową, i zapach z cukierkowni, znowu lukrecja w powietrzu… i jakaś taka dziwna posmutna żałość i oczekiwanie. I straszna susza!!!

Deszczu nam trzeba!!!

IMG_1404 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.