Pan Tealight i Pan Wyrocznia…

„No tak…

Chyba czas się do tego w końcu przyznać. Może i ze wstydem lekkim, rumieńcem na organach… znaczy policzkach tych i tamtych, może i z wahaniem, azaliż i trzęsącymi się kolankami… może… bo widzicie, jest to tajemnica wielka, ogromna i potężna. Taka, co serio nie za bardzo pragnie się ujawniać, ale i tak wciąż jątrzy i jątrzy i strupki zdzira, krostki profanuje.

Tajemnica…

Czy tajemnice nie są z gruntu rzeczy tajemnicami, bo mają być odkryte? Jakby nimi nie były, to byłyby odkrywajkami, co nie?

Mniejsza. Wiadomo, że cała magia na Wyspie mieści się w szczupłych i jasnych dłoniach Pani Wyspy – cielesnej jej formy, znaczy Wyspy, awatara, czy co tam teraz w modzie jest? No wiecie onej relikwii najświętszej. Formie miękkiej geologicznego szaleństwa, ale on o to nie dbał. Wiecie, facet… obchodziło go tylko jego własne bycie, jego własne zamieszkiwanie, ederkoppery, wszelakie używki dożylne, wpijane i wdychane… oj, przyznaję, że ten koleś dymił!!!

Wciąż i wciąż i wciąż…

W jaskini, w głębiach Wyspy, niczym szeroko zakrojone na prawdziwość utożsamianie się z regułami parytetów siedział on. Pan Wyrocznia. Golusieńki, nawet wiecie, nie owsłosiony, czy coś. Bez opaski na bioderkach, z gołym i łysym… naprzeciwnym elementem dupy. Podobno na imię miał Dżon i był kolejnym z dłuuugiej linii męskich wyroczniów. Nie żeby ktoś sprawdzał, bo widzicie, samo jego istnienie nie oznaczało tłumów wiernych zadających mu pytania. Zresztą. Może i miał trójnóg i ognisko – jak donosiły slogany reklamowe, napary i zielskie owiewy, ale jednak… tylko od czasu do czasu Stareńki Thor do niego przypływał, ale i tak niedobitki Turyścizny, te nie bojące się fal i nie przemęczone wymiotami, te wciąż przytomne, niezbyt były zaintrygowane chudym, białym wariatem podskakującym na skałach i machającym czymś, co wyglądało na stadko przekłutych baloników. Podobo coś też wykrzykiwał, ale wiecie, Wyspa to w końcu dama, nie przepada za wulgaryzmami, więc je zagłusza…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_6310

Z cyklu przeczytane: „Podróż Turila” – … skonfundowana. Tak, właśnie taka jestem. Poczesana, potrząśnięta, lekko znaiepokojona. Bo widzicie… ta niewielka książka, to z jednej strony cudo. I mitologiczne i obrazowe, opisowe, narracyjne, no i wiecie, ten Turil!!! A z drugiej… cóż, opowieści piękne, ale wciąż coś mi przerywało, jakoś tak się gruzowiskiem w opowieści osypało. Jakoś całkiem mnie nie poruszyło, nie pozwoliło w historię wlecieć, wleźć, zapomnieć się…

No i przecież kurna to nie grabarz!!!

Po pierwsze gość, pozostający w specyficznej komitywie ze statkiem, to nie grabarz, ino spec od narzucanej umieralności. Dobra, mają cech i tak dalej, ale grabarz to grabarz, gość od łopaty i dzwonków w trumnach. Czy tam teraz pewno telefonów?! Bynajmniej… nie grabarz. Dobra, żyje w kosmosie i robi imprezy pożegnalne dla innych, ale wciąż… nie grabarz. Fajny ma może ten kosmos, całkiem niesamowity, pełen intrygujacych postaci, tworów i potworów, ale jednak… I te opowieści o ludach kosmicznych… ach, jakie tu smaczki, ale…

Ale… cały problem w tym, że w tej historii wszystkiego jest nadto. I bohater od umierania i jego statek, całe jego życie i profesja z dawien pradawien. Już to wystarczy na opowieść, a tutaj na dodatek jeszcze niszczyciele światów, polityki dziwne, oj nie. Po prostu za wiele tego. Za wiele. Może w tym pogrzebany… sens? Bo gdy wszystkiego nadto, do tego wiecie, nazwy takie, że mózg się lasuje, to jakoś nie da się mimo najszczerszych chęci, ale… tia, jest kolejne ALE!!! I nie mówimy o piwie! To jest ale, które mówi – zostaw, poczytaj potem. Wróć do tej książki, nie zapominaj, no i tego się trzymam!!!

Wrócę do Turila. Przed śmiercią!!!

IMG_9693

Wodospady…

Płynie Wyspa. Płynie na wodzie i spływa wodą. Wielu to zastanawia, że wyspa Wyspa, a wodę ma. A juści!!! I wodospady ma. Kilka dni temu stałam pod jednym z nich i zadawałam sobie pytania, po kiego ludziom jakieś Hawaje? Bo przecież u nas i robale mniejsze i wszelako mniej jadowite, no i ogólnie mówiąc tłoków takich nie ma, a i woda czyściutka, kolorowa jak trzeba, a w górę jak się patrzy, to niebo błękitne, błękitnusieńkie!!! I ta krawędź, niby między światami, lekko czarniawa, lekko zielonkawa, tnie błękitność na dwie części wyrzucając w nią, głęboko, perełeczki wody. Bielutkie, bieluśne, zimne dziwnie… asz chce się je złapać i naszyjnik jakiś uczynić. Nie mogę uwierzyć, że to tutaj jest, że spływa i szemrzy. Bielunie, głębokim granatem w głębi zaszczycone. A dołem znowu takie… z jednej strony czyste i lustrzane, a z drugiej jednak lekko ziemiste. Ochrą jakby barwione.

Szczególnie tutaj przy ziemi.

Jakby znalazły w podłożu jakieś chemiczne mieszanki i lekko je naznaczając, migoczą.

I te kaczeńce…

W jaki sposób to wszystko rośnie na skale? Niby człek wie o drobinkach gleby, erozji i innych ziemskich czarach i marach, a jednak wciąż się dziwuje. Patrzy na te wielkie skały, na ową plażowość, ukazującą się za cieniutkim paskiem zarośli… na ten kobalt głęboki, nad którym chmura ziwna. Lekko dołem spiczasta, górą rozłożysta, niczym płatek jakiegoś magicznego kwiatu. Jakby gdzieś tak w górze, dziwnie oczywiście genetycznie modyfikowana stokrorchidea, była lekko drżącym paluszkiem zakochanej dziewuszki wyłysiana. Jakby płatek po płatku, powoli zwyczajnie pytanie zadając najstarsze: kocha, czy nie kocha, korzystając z nieobronności roślinki… skalpuje ją.

IMG_3001 (4)

A ona oczywiście jednak nie jest aż tak bezbronna.

Widzicie, roślinka mścić się pragnie!!! Ale ponieważ płatek nie może zadziałać na wredną młodocianą kochanicę, to mści się oczywiście na czymś innym. Może nad jakąś dziwaczną, mistyczną, kosmiczną konstrukcją unoszącą się nad Wyspą? Może to właśnie na nich spływa teraz dziwaczny odór z Niewiadomokąd… duszą się, mdli ich i ogólnie jest im niefajnie, ale płatek nie przyjmuje błagań, nie przyjmuje przeprosin. O nie… zerwano go i brutalnie usunięto ze świata, w imię czego? MIŁOŚCI? Ale jak to? Jak tak można? Smród innym!!! SMRÓD!!!

Płatek nad morzem wciąż się unosi zmieniając pół fal na stalowe, mrukliwe pofałdowania, a resztę pozostawiając mięciutką, pachnącą i specyficznie kobaltową. Niby większość luda widzi w tej chmurce zapowiedź jakiegoś opadu, ale nie ty. Bo przecież nie da się już więcej sikać. No i serio, jak robić to na plaży, gdy z połowy zerka na ciebie ten płatek? No nie da się wystawić pupy na takowe podglądactwo.

A wielkich kamieni niewiele. Zresztą, nawet jak są, to dziwnie widoczne, odkryte ze wszystkich stron, no i te ruiny… Bo widzicie, z prawej spoglądają na was i ruiny i jakoś durno tak sikać pod okiem tych wszystkich wieków. Niby wie człek, że Wyspa dobrze o tym wie, że człowiek sikać musi, ale jednak… wciąż się tremujesz. A na dodatek, ten wodospad wciąż nadaje. Czekoladka pożerana po pokonaniu wielu stopni w dół i przy świadomości tego, iż tą samą drogą trzeba wrócić, na dodatek POD górkę… cóż, trzeba się wzmocnić!!!

IMG_3002 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.