Pan Tealight i Białe Życia Plamy…

„Najpierw były fiołki. A może nie, może jednak informacje z eterów donoszące o białym bizonie i danielu, i wszelakich innych sarenkach? Ale już wszystko przeważył wróbelek. Nie, nie był biały. Znaczy nie całkiem… chodziło o piórko. Piórko zagrażające stabilizacji życia… Mącące owe brązy i czernienia, owe jasności podpalane i szeropłożące się miodowości i bursztyny.

O co chodzi?

O co chodzi w tym świecie z tą bielą? Czyżby serio ktoś zabrał się za nadmierną czystość? Pieruńskie OCD? A może ino lekka nerwica natręctw, sprzyjająca nikłemu rozwojowi bakterii? A może zwyczajnie komuś się zamarzyła taka inna kolorowość? A może jednak… a może jednak po prostu ktoś je wyżarł, pożarł lub uprowadził? Gdzie są te kolory? Gdzie łkają zamknięte za grubymi wrotami, strzeżone przez wkurniczone baby z PMSem, psy kastrowane, koty zmuszone do uległości i mężczyzn, którym powiedziano, że penisy nic nie znaczą? A może…

Może lepiej nie myśleć? Może naprawdę chodzi tylko o duchowość? O dotyk zza welonu innego świata? Zwierzęta duszy, motylki pragnienia, marzeń stokrotki… a może jednak tak naprawdę nikt tego nie widzi? A może nikt nie chce zobaczyć, świadom tego, co się dzieje, obecności białych plam we wszechświecie?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_7967 (2)

Z cyklu przeczytane: „Piętno rzeki” – … słaba. Bardzo słaba, a nawet i przeraźliwie. Nie ma w niej tej iskry, nie ma i płomienia, choćby iluzji… A wszystko się tak fajnie zaczyna, bo przecież humor jest. No i ślub… motylki, synogarliczki i gołąbki. Tak się zastanawiam, ile gołąbków nakarmi jednego wilkołaka?

Wiedzieliśmy, że mają być razem. Wiedzieliśmy, że będą… ale wiecie, jak Alfa, wilkołak, rozwodnik z prawie dorosłą córką i całą watahą u boku ma poślubić Kojotkę? I to taką, co kocha VW a na imię ma Mercedes? Zwyczajnego mechanika, co czasem chodzi na czterech łapach i za przyjaciela ma wilkołaka? No mniejsza… wiedzieliśmy, że mają być razem. Nawet po tych wydarzeniach, które miejsce miały w świecie wróżek, wiedzieliśmy… A jednak, wciąż nas to zaskakuje. Z bohaterami spotykamy się, gdy już zaleczyli rany, ale niestety nie wszyscy. Jeden z nich bardzo cierpi i trzeba mu pomóc. Tak, ze Stefanem nie jest dobrze, ale nie martwcie się. Co tam jeden wampir, gdy matka chce wam synogarlice, gołębie, motyle i balony puszczać na ślubie. To tam taki wiecie, ups maleńki. No ale… przecież Alfa nie ucieknie co nie? A może jednak? Może uciekną…

Tym razem nasi bohaterowie główni są tylko dla nas. Oni i potwór z rzeki. Dziwny, zaksakujący, pradawny, który na dodatek sprawia, że Mercedes w końcu zderza się ze swoimi korzeniami. Oj… chyba tutaj moja lekka paranoja jaką mam na punkcie rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej i Środkowej, dała mi popalić. Oj oczekiwałam wszystkiego. I legend i opowieści i tańców… ale było ich zbyt mało. A przecież kojot, to moc, to zwodnik, to Loki, ale i sprawca… To bohater tak wielu opowieści, a jeżeli nasza bohaterka wie już kim jest, to dlaczego by ich nie przytoczyć więcej. Dlaczego nie wejść w to wszystko głębiej? Przecież to historia. Antorpologia i etnografia. Miejscami archeologia i masa innych nauk. To tak niesamoiwte bogactwo wierzeń i symboli, że… no dobra, może zbyt wiele wymagam. Może… Akcja się rwie i mota. Właściwie wszyscy nic nie robią ino się przemieniają, a potem najinteligentniejszy z ptoworów daje się złapać na najprostszą z pułapek. Oj wiem, że to częste u tej autorki, ale serio?

Jak na razie to dla mnie najsłabsza część serii. Ale i tak fajna. W końcu kto by nie chciał mieć wilkołaka, co nie? Może i akcja grzęźnie i się mota, może i byłoby tak fajnie, gdyby było szybciej, głębiej i mocniej… może? Bo przecież bohaterowie wciąż są sobą, a i nowy Kojot zdaje się nęcić, Stefan jest cudem… a Jess ma zielone włosy, ale jednak. Coś jest nie tak. Coś… zniknęło.

IMG_8866

Wieje wieje wieje…

Wieje mocno z prawej, potem z lewej, potem zakręca i znowu od początku. Jakby wiatr miał własny rodzaj tańca, jakby tylko on znał kroki i ruchy bioderek i w ogóle rytm miał do tego tańca jako jedyny perfekcyjny. Troszkę popadało, ale najfajniejsze jest to, że po prostu można sobie kupić lody i w ciszy usiąść w porcie. Ot kilka tygodni przed tym, aż zjawią się elementy Turyścizny. Aż wróci jazgot i niesamotność. Aż po prostu znowu będzie pełno… aż… nie będzie samotność znikomej, a pojawi się ta dziwaczna, przecząca wszelkim faktom i rechocząca się z ustornnego miejsca, do którego się stoczyłam ostatnio, pchana nagłą i mocno przeraźliwą biegunką. Tak, życie. Dobrze chociaż, że kurcze woda niedaleko, bo jak to po toalecie bez mycia? No jak?

Siedzi człowiek w porcie, a tam cudowność. Słonko grzeje, wiaterek wieje, usz nawet nie zauważysz, a czacha strzaskana na rdzawy brąz. A raczej brąz, który dopiero będzie, bo na razie to burak bardziej. Taki zeschnięty. Siedzi człowiek i ruszać mu się nie chce. Rozwaliłby się na tych szerokich ławeczkach i już tak został. Może i mewa żadna by go nie obsrała, chociaż tego to pewnym być nie można. No i wiecie, wszystko gniazduje, więc z chęcią wyrwą wam ptaszydła włosy i się poczęstują tekstyliami, by sobie milusie rzuciki w gniazdach na ściankach robić. Wiecie, najnowszy szyk mody, to kolorawe szczątki ludzkie, suszone w formie makatek…

Dlatego się ruszasz i idziesz w dzicz…

A w dziczy czasem spotykasz kogoś, kto też chciał do dziczy, ale nie męczy go biegunka po lodach. Jakby nie można było zapamiętać, że kurna tych ze śmietanki nie można!!! Ot starość wam powiem, kiedyś człek mógł jeść, dziś już nie może… Ale przecież chce się wrócić do tego co było, bo było na tyle dawno, że można to opisać jako owo nieszkodliwe. Miłe nawet, wspomnieniowe… Takie myśli przychodzą w dziczy, nawet jak trzeba się w ową dzicz wdrapać straszliwie. Tak wiecie, przeraźliwie na ściankę prawie pionową, co to trzyma się siebie ino dzięki korzeniom, skałom i ciągłym ludzkim udeptywaniem. Ginesminde – rowery proszę nieść, nie jechać!!!

IMG_1437 (3)

Są takie miejsca na Wyspie, które serio przeczą i jej dostępności.

No bo widzicie. Dla rowersystów określa się Wyspę jako łatwą i przyjemną. Nie dość, że ścieżek rowerowych cała masa, to jeszcze wszystko podobno mięciutkie i przewiewne. Do tego co jakiś czas drzewka, więc i cień jest, a i zwykła drogą bez dziurek, no i w ogóle raj pedałowania. Ale… no właśnie ale… Bo przecież jest różnica pomiędzy północą, a południem, między płaskim patelniowaniem się i piaskami, między smrodkiem fal, a środkiem Wyspy, który co jak co, ale płaski nie jest. A te depnięcia pod górkę mogą doprowadzić do spazmów, szczególnie przy pełnum słonku… No i jest północ. Górki i góreczki, pagórki, a w reszcie, jeśli nagle ze scieżki zboczycie… skałki. No i jak to jest? A jest pochyle!!! A nawet wyraziście stromo bym powiedziała. Są i wąwoziki i rozpadliny skalne i inne niespodzianki, jak nagle się na drodze pojawiający bujany kamyczek… i ino przystanków z pićkiem nie ma i sklepików, do jakich większość z was jest aż nadmienrie przyzwyczajona. I aptek… Do czego piję? A do tego, że co dla jednego ostoją łagodności, dla innego jest spryskaniem ślepi kwasem. Dlatego jak zwykle lepiej się upierdliwie dopytać. A i wtedy porównać odpowiedzi.

By potem nie jęczeć…

W weekend mieliśmy rajcowny bieg. Z południa na północ. 60 kilometrów. Bezczelnie siedząc w porcie i obserwując biegaczy, przy okazji pożerając gigantyczną porcję lodów, bo kulki dostałam od serca i wątroby, można rzec, iż: mają wypasione ciuszki, kibelek, to sprawa priorytetowa… no i co z tymi odblaskami? Znaczy wieciem wszyscy w obciślakach, wiadomo, że wygodnie. Do tego butki wypasione i równie wypasione plecaczki. No i kurteczki, koszuleczki, podkoszuleczki… serio, wychodzi na to, że bieganie, to droga sprawa. Ale przenośnej toalety nikt nie zabrał. Szczęściarze, że u nas kibelek co krok no!!! Bo jakby nie… Odblaski mają. Szczególnie porażające mogą być przy ostrym słoneczku wielkie kurtki w kolorach jadowitej zieleni i żółci, tudzież pomarańcz. Nosz, ale to wali po ślepiach. Niby niegacz po chodniczku truchci, a przecież kurcze oślepnąć można z drogi!!! No i jeszcze… no właśnie, wiecie, że tutaj nie jest ważne, na którym miejscu się bieg zakończy? Byle biec, byle brać udział. Ekhm. Nikomu się nie spieszy, jedni idą, inni truchtają… jeszcze inni wloką się poza peletonem i zadkiem ostatnich… i mimo tej pogody ślicznej, ciepełka i tak dalej, to jednak wszyscy tacy wielce jakoś posmutnienie. Ja nie wiem no… ja tam na szybkich spacerach radosna jestem nawet w potliwych miejscach!!! Chociaż swędzą i w ogóle…

IMG_1409

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.