Pan Tealight i Niebieski Anemoner…

„Nigdy nie wiesz co się stanie.

Nigdy nie możesz być pewny tego, co się wydarzy, nigdy nie możesz być pewny tego, do czego nie dojdzie, chociaż szykowałeś się tak długo… nigdy… Tak, nigdy jest najpewniejszym elementem tego świata. Ale na Wyspie NIGDY zmienia się w COINNEGO. Jakoś tak… Bo tylko tutaj wyłazisz z domu skąpany w smrodliwość koprofitkowej ekologii by odnaleźć skarby… Wystarczy zleźć z pól, opuścić to, co maszynami macane i wedrzeć się w las. A tam położyć się i pozwolić wzrastającym, budzącym się roślinkom, po prostu gilgotać. Może i kilka z nich wrośnie we mnie i w końcu zamiast pryszczatości obrosnę w płatki?

Tak naprawdę leżysz na starych liściach, które doznają swojego przeobrażenia i sam też się zmieniasz. Ale nie na coś nowego, raczej jakbyś w końcu wiedział kim jesteś i po co jesteś. Jakbyś widział nie tylko mapę, ale miał w głowie wyryte wszystkie potrzebne ścieżki. Jakby Wyspa przywracała nie tylko intuicję, ale wprost atawistycznie w końcu sprowadzała cię do ludzkiego poziomu… tam, gdzie wszystko zdaje się być bardziej normalne, a nawet i łatwe? Możliwe i samosięspełniające…

Wczoraj spotkałam najbardziej niesamowitego Przylaszczka. Najbardziej niebiesko-kobaltowego. Połyskującego i owłosionego. Dziwnego, zaskakującego… bo przecież co jak co, ale amy ich tutaj trochę. Wyłażą z owej pokręconej starotrawości wysokiej, kryją się przy pniach, a nawet siedzą w owych spróchniałych. Wolą miejsca, które je chronią, które sprawiają, że mogą się czuć bezpiecznie… ale i pięknie. Powalać czystością płatków i czarownością tych pręcików zakończonych perłowymi kuleczkami. Ale ta Przylaszczka była inna. Jej listeckzi były ciemniejsze, płatki bardziej połyskliwe. Jakieś takie większe, dziwnie pachnące… jakieś owłosione takimi drobinkami srebra. A pręciki… coś było z nimi nie tak. A może raczej tylko i wyłącznie coś było innego.

Coś wyspowego?

Bo widzicie ten mutant, ten Niebieski Anemoner nie miał w sobie nic z fioletowości, czy błękitów zwyczajowych w płatkach, ale przede wszystkim coś było w tych perełkach. Coś różowego, jakby naprawdę wyszły z morza… jakby wciąż jeszcze czekały na wyklucie. I mimo całej smrodliwości ekologicznej buzującej na polach, odważnie sztachnęłam się kwiatkiem i padłam. Padłam na trawki i szczypiorki, na czosnki i wszelakie przyszłości życia… padłam i wpadłam gdzieś w Wyspę. Wtoczyłam się, wtuliła, wrosłam. Gdy się ocknęłam, leżałam na Sercu Wyspy.

Wielkim i wilgotnym, czerwonym, purpurowym, a nawet… nie wiem, prawdziwym, żyjącym… Bijącym oczywiście. Bijącym, pulsującym. I tak jak dotąd zawsze to bicie mi przeszkadzało, zawsze mnie przerażało, zawsze budziło wszelkie lęki… Ale tym razem rytm był inny. Miły i cichy, zecydowany, ale i dziwnie wrażliwy. Przyjacielski, a może jedyny prawdziwy…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3273 (2)

Piękności…

Wszystko się tak rozwija.

Wszystko się budzi, chociaż może i powoli, chociaż może i dziwnie markotnie mimo słonka, mimo wiaterków i pokropywań… jakoś tak leniwie. Przeciągają się i zawilce i przylaszczki i stokrotki. Chociaż jeśli chodzi o stokrotki, to kurna mutanty są z nich jedne. Podobnie fiołki. Nie wiem dlaczego, ale chyba w jakimś wybielaczu topione były, bo kurna z fiolecików opłukane, białe takie. Albo i całkowicie białe albo takie z lekką fioletową nutą, albo ino końcóweczką sfioleciowiałą. Pierun wie o co chodzi, ale myślę sobie… że może to zombie? Wiecie, wdarły się w lubiący mój trawnik klan Fioletowych Krzykaczy Ciszy i modulują genotyopy. I niszczą fiolety, burgundy prawie i purpury… i chrzczą je na biało. A może to serio religia? Wiecie nie zombie, ale właśnie wiara nowa, taka wybielająca? Bo chyba nie moda, co? W końcu zawsze trafiał się jakiś biały… ale to co teraz widzę, to jakaś pasja, jakaś napaść, jakieś wszystko. Ale stokrotki to wiecie, mamy wciąż te w wersji całorocznej! No nie wiem jak, ale dziouchy przetrwały!!! Choć może to chłopcy? Jak się rozpoznaje płeć u stokrotek? Pod pręcik im zaglądać, czy jednak bezczelnie od razu tak pod korzeń?

Zawilce i przylaszczki powoli rozwijają się w dywan… latający! Bo wiecie, na Wyspie nocą dywan kwiatów podnosi się i leci sobie. Nikt nie wie jednak gdzie. Jakoś nikomu nie udało się go prześledzić. Nikomu nie starczyło ni siły ni wyobraźni by po prostu siedzieć w lesie i czekać i patrzeć… i nie zasnąć oczywiście. Nawet trolle spod mostków zdają się nie być pewne tego intrygującego, okresowego zjawiska. Nawet one… a przecież podobno zawsze są czujne? Zawsze? A może jednak kwiaty same nas usypiają? Może jednak nie chcą być widziane, może jest w tym jakaś największa tajemnica wszechświata? Albo i więcej coś? Lek na zło całe?

Może…

IMG_5162 (2)

Czasem się zastanawiam, czy ta Wyspa to ino mnie tak obuchem traktuje codziennie? Czy tylko ja to czuję… widzę, smakuję…

Chociaż chyba nie.

Wczoraj spotkałam na pustej drodze inną duszę, rozmarzoną, rozpatrzoną, wdychającą świat pełnymi płuckami z cebulką. Hmmm, a może ino wątroba z cebulką? Ale to z czym podają płucka? Jedliście… Ekhm, więc wdychającą… Bardzo sympatyczna była to dusza, która wcale się nie zdziwiła mojej dziwnej, fotografującej pozycji. Wprost przeciwnie, stwierdziła, że ona też tak robiła. A teraz… widać jej przeszło, czy coś? A może po prostu już tego nie potrzebuje? Bo ja chyba tak. Potrzebuję tego bliskiego, namacalnego doznania. Dotykania się z Wyspą. Macanek i pogłaskiwań. I oczywiście i wzdychań i wdychań. Bo przecież jak można inaczej? Gdyby tak człek się mógł zwyczajnie na golasa położyć i po prostu być? Ekhm… no dobra są mrówki. Wczoraj niczym legendarna Telimena doznałam nazbyt bliskiego z nimi spotkania. Założę się, iż uznały mnie za intrygującą przyszłość w mrówczym cateringu. Bo przecież cóż innego mogła sobie taka pracowita, zawsze myśląca o własnej grupy przetrwaniu mrówka, pomyśleć? No przecież dla nej ino mrowisko się liczy, dla niej to serio tylko wspólnoty doznania… ot natura wiecie. Proste rozwiązanie. Jak się da, trza do zjeść i przetrwać…

A jednak chociaż czasem i przeżuwam Wyspę, to myślę sobie, że chyba w życiu czegoś więcej potrzeba niż chleba z masłem i czekolady. Może to i nadmierna komplikacja życia, ale wiecie, jak se skomplikujesz, tak se popłyniesz. Szczególnie teraz, w tej całej ekologii nawożenia… eeee śmierdzi. No sorry Wyspo kochana, nadal cię kocham, nadalśty moim bóstwem najwyższym i największym, ale śmierdzisz. Ekhm, woniejesz kupencją dziką mniej i bardziej swojską. No po prostu… a może dzięki temu ludzka jesteś bardziej, ekhm albo krowista? No nie wiem…

IMG_5162 (3)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.