Pan Tealight i Garażówa…

„Dorobili się w końcu Garażów.

Bo to wiecie, nie opłacało się inwestować tylko w jeden, więc poszli od razu w wersję niejedną, znaczy: domek na drzewie – dla latających, jak dywany, potem postawili pięć naziemnych i podziemne, które już rozwijały się organicznie, we własnym tempie… a potem Komisja Opłat Paranoicznych wysłała im Garażówę, taką panią Kiblową, co to wydaje papier, ale wiecie, nie ściera po was, za to umie zmierzyć długość stolca i zapisać go jako mini, midi czy maxi…

Ekhm, miała na imię Elizabeth Bennet i była piękna.

Bardzo piękna…

… oną urodą mlodości niewinnej, niczym róża angielska, ale piękna, nie brzydka, nie toporna, raczej miękka, choć zwiewna… była…

Niesamowita.

… więc nic dziwnego, że żeńskie osobniki ze Sklepiku z Nieopotrzebnymi nagle zaczęły mieć coś do roboty, kilka wyjechało do Mamuś i Babć, inne znowu na obozy czy szkolenia i tak nagle został Pan Tealight nie do końca sam, ale jednak… trochę… z nią. Z tymi jej oczami wyrazistymi, rzęsami podkręconymi, na których zawisało światło, brwiami obrysowującymi oczy, wielkie, tkwiące w onej idealnej czaszce, którą gdyby tak młoteczkiem czy siekierką łupnąć umiejętnie, to niczym może geoda by się rozpykła na połówki i ukazała jaskinię kryształową…

… pełną światełek…

Wiedział, iż to nie jego myśl, ale spodobała mu się, więc przestał wpatrywać się w stołeczek przy Garażach i podszedł do Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane i poszeł na pogreb wrony.

Jednej ze zbyt wielu…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Z magią jej do twarzy” – … trzeci tom serii o niemagicznej w magicznym świecie. Plus jeden demon, a raczej, kurde no… magiczny świat stał się dziwnie niemagiczny, a ona, no cóż… jakoś tak nagle jeden demon przemienił się w inne problemy, a tu z drugiej strony już suknię jej niosą z welonem, wsio dotarte by mieć domek, płotek, kota… no dobra, kot już jest, ale…

Po wypadkach z tomu środkowego, jakoś tak się porobiło!

Oj!

I co teraz?

A teraz, że demon wraca, a co, uparte toto widać jak i ona sama, wciąż przepraszająca, w poddańczej pozycji, wciąż taka sama, a jednak… zmieniająca się. Chyba nam w końcu bohaterka dorasta po tych dwóch latach związku, chyba zaczyna wiedzieć czego chce, ale czy na czas? Czy się jej uda w końcu odnaleźć samą siebie w postaci bohaterki, onej wciąż ratującej świat, ale nie będącej już people’s pleaser… nie potakującego pieska z tylnego siedzenia samochodu… bezmagicznej w magicznym świecie, ale i niemagicnym, więc… może łącznika…

Lecz…

Czy zdąży?

Fajne zakończenie – jeżeli to będzie trylogia… chociaż no, miała być, więc chyba będzie, chociaż, czy chciałby człek by była nią, tyle drzwi otwartych, tyle postaci, możliwości, legendy, mity się pchają by je wykorzystać… ech! No, zobaczymy, jak na razie, trylogię warto obczaić. Zakończenie… ech, wiecie, no jak to zakończenia mają w zwyczaju, niektórych ucieszy, innym jest niedostatkiem. LOL

Nowości… albo starości i nowości, no wiecie, jak to tam kto widzi.

Nowe jedzonko.

I coś na wakacje… miejmy nadzieję… LOL

Tak, z wakacjami jestem monotematyczna.

Z końcem lutego deszce trochę przycichły i wiatry przestały łupać po czaszką i jeszcze, przyszedł dziwny lęk, ale, jakoś tak statnio było wszystko, dziwnie straszne. Dziwnie niepewne, niebepieczne… Ludzie zaczęli wychozić z onej imowaatości, ruszać się w swoich miejscach i dookoła nich, ale jeszce tak nie do końca, powoli, spokojnie, jakby nie chcieli z siebie zrzucać zimowatości…

W końcu dopiero kilka dni było słonecznych.

Tak w pełni…

A ja… tęsknię za ciemnością i oną szarością spoglądając na przebiśniegi, sasanki i ranniki, na które natknąć się można w różnych miejscach, na krokusy różnobarwne, w końcu i one tutaj są, najlepiej im się rośnie nad morem, w piachu, widać im one mikroelelemnty odpowiadają, czy coś? Nawóz psi? Na te pąki… one zmiany, które widziało się już świadoemie tyle razy, a jednak… wciąż oszałamiają. I choć wiosna to nie mój sezon, to jednak mój.

Urodzinowy…

To w końcu ja spływam płonąc rzekami i takie tam…

Mnie topią… a jakby nie topili, to może by lepiej było? Może… Marzanny… czy wciąż się je topi? Czy ekologia nie pozwala?

Świat się zmienia, znowu i znowu…

I znowu…

… nami zatrzęsło. No wiecie, w ten sposób, w który to jedni twierzą, że trzęsło, inni się śmieją, a wojsko milczy wymownie… nie da się być spokojnym nawet jeśli dookoła, tak naprawdę, ino cisza. Nawet sąsiadów chyba nie ma. Może wyjechali na urlop, czy coś… mszę odprawiają wymownie czarną i kury pokradzione po kontynencie jakoś tam, zmumifikowane, teraz w ofierze komuś składają…

Ale…

… nawet jeśli, to do kogo się molić, kto teraz jest modny? Bóg silikonów, hialuronów, social mediów czy jednak zwyczajowo, ino zdrowia i kasy, a resztę to se załatwię. Nawet tę starą, co na mnie dziwnie zerka jak na nią nie patrę, a wiem, że erka… nos czuję jak mnie po pośladkach smera… LOL

A w ogóle, to się ostatnio pochorowałam i to tak raczej długofalowo. Coś w formie niby grypy, przesilenia, a jednak też i totalnej obojętności na wszystko. Jakoś tak, wiecie, psyche siada i twierdzi, że nie wstaje i tu będzie siedzieć, a ja se mogę skakać dookoła niej, ona i tak ma to wszystko gdzieś. A jak ja, to i Chowaniec padł, więc na bank na luziowatych to te działa. Ostatnio coraz bardziej utrzymuję, iż cłowiekiem chyba do końca nie jestem. No szczerze… Nigdy nie robiłam zakupów na onych dziwnych chińskich stronach! Tych Alibabach i Temu… i nie mogę nawet patrzeć na oliwki i awokado. No nie rozumiem ich, oliwy też… więc coś ze mną nie tak…

Co nie?

W końcu to takie popularne, na wiosnę znajdziecie tam wsio, łącznie z ciężkimi metalami i zatruciami, nie tylko pokarmowymi…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Garażówa… została wyłączona

Pan Tealight i Janosik Bezziobra…

Janosik… tak, przywiozła jego mit ze sobą tutaj.

Tu, gdzie gór nie ma, połonin, gdzie jakaś jaskinia, to ino to coś ponad wodą… a czasem w niej, pod nią… tam gdzie owce może i błąkają się po skałach skubiąc mikrotrawki, wszelakie porosty i krzaczki niewielkie niszcząc, gdzie zostawiają swoje wełenki dla wszelakich magicznych, by te tkały sobie ubranka, a może wyściełały kołyski dla swoich dzieci… gdzie wiatr hula, morskie powietrze doprawia wszystko sobą, a Turyścizna, jest… więc zawsze to coś znajomego. I czasem nawet i kozy są, może i nie kozice, ale jednak, wyglądają groźnie. I mocarnie tak…

Gdzie morze jest wszystkim, a wszystko jest raczej wzgórzem niż górą, wyżynką, niż dotykaniem nieba, gdzie niebo samo się kłania trawom i rzekom, by tylko odbić się w ich listkach i toniach, a cała reszta, jakoś tak, nie myśli zbyt górnolotnie… gdzie wszystko trochę wolniej działa, chociaż i tak wydaje się, iż tak jakoś ostatnio naprawdę… nazbyt szybko…

… gdzie…

Oscypków nie uświadczysz, a mleko z syreny jest czymś oczywistym.

Tutaj jakoś ten mit zaczął się przeinaczać i dostawać choroby morskiej. I jeszcze mieć problemy ze skórą, bardzo dziwnie zielenieć i jeszcze, jakoś tak, całkowicie ponadczasowo się uwsteczniaać, że aż zdawał się być tak pradawnym, że bardziej nie można i tak powstała ta historia.

O onym Bezziobra.

Janosiku, co prawie jak ten Robin w Kapturze, co mu ten Kaptur czasem nazbytnio dogadywał i na oczy opadał, ludziom służyć miał, ale w rzeczywistości, po prostu skory był do tego, by w mordę komuś dać, a piękne panny obłapiać… wiecie, tak, jako to drzewiej bywało jakoś…

… i to bez podatków!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zaginione dziecko” – … hmmm, nie wiem. Znaczy tak, przeczytałam i mam jakoweś opinie, ale jakoś tak, nie wiem… Z jednej strony za krótka, z drugiej skomplikowana tak, iż można się pogubić, a z trzeciej strony niesamowita. W końcu pokazująca jak bardzo kobiety miały i wciąż mają pod górę.

Autorka pokazuje nam życia, a raczej ułamki żyć kilku kobiet, przechodzi przez czas, ale spaja wszystko miejscem. Pokazuje jak wiele siły często wymaga… istnienie. Jak wielkie marzenia mogą szybko polec. Problem w tym, iż kilka bohaterek i ona niejasność, która z nich jest tą główną, miesza nam w głowach. Skakanie między epokami, choroby psychiczne… to byłaby niesamowita powieść, gdyby ją rozwinąć, a tak jest świetnym scenariuszem na film. W czym nie ma nic złego. Niektórzy wolą szybko, krótko, inni znowu, jak ja, lubują się w słowach…

A tutaj jest ich dla mnie byt mało, jednak… polecam.

Szczerze.

Z cyklu przeczytane: „Tajemne rysunki” – … WOW. No tak, oto powieść, która przywaliła mnie do podłogi i nie powoliła zrobić niczego innego poza przeczytaniem jej. Coś na jedno posiedzenie, niezbyt długie, bo w końcu połowa to niesamowite rysunki, ale jednak zarezerwujcie czas.

Warto.

Oto opowieść o walce o siebie, braku naiwności, ciągłej kontroli oraz tajemnicy. Zawiera co najmniej jednego ducha! Chociaż, czy to duch? Oto sztuka i słowa w jednym. Młoda dziewczyna postanawiająca uwierzyć samej sobie, a w jej przypadku nie jest to łatwe, oraz rodzina z dzieckiem, które przy niej się otwiera. Tylko, czy nie za bardzo? I o co chodzi z tym domem, oraz dziwną okolicą… oj tak, jest się w co zagłębiać. Bo tajemnic i traum tutaj sporo. Ale nie przytłaczają. Dziwnie łatwo się podróżuje po onych stronach i bardzo szybko chce się poznać prawdę… ale gdy ona nadchodzi, cóż…

… obuch, łeb…

To taka powieść.

Powieść, której nie warto ominąć.

Z cyklu przeczytane: „Hex” – … okay, dobra… tia…

Nie czytać w nocy, spoglądając na tych, którzy przeczytali pierwszą wersję, a okładniej ich wiadomości do autora, to… na wielu ludzi ta powieść wpłynęła aż nadto depresyjnie. Przerażająco ich odmieniła. I wcale się nie dziwię, chociaż, czy spodziewałam się tego po opowieści o miasteczku, w którym wciąż po ulicy krąży wiedźma. Od wielu, wielu, wielu lat… wieków… Wyobraźcie sobie, iż nagle widzicie ją w nogach łóżka, albo obok siebie, albo… zbyt blisko…

Oni z nią żyją, ale nie tylko z nią, też i z tajemnicą. Tajemnicą tak wielką, że… no właśnie, czy w ogóle winni żyć, a może to wszystko to tylko czyjść durny eksperyment? Przecież to nie jest „normalne” życie, raczej… wegetacja z wiadomym końcem, a dla wielu i początkiem i środkiem i… wiedźmą na dokładkę.

Całkiem namacalną.

Powieść jest niesamowita, element paranormalny nie do końca rozgryzalny… tutaj wszystko jest oryginalne, chociaż nawiedzone miejsca to przecież nic nowego. Ale takiego nawiedzenia to serio, wierzcie mi, nie chcecie! I takiego miasteczka, chociaż… może w uporządkowaniu nie ma nic złego, ale co jeśli nagle ludzie nowu będą ludźmi? Wiecie jak to jest z młodymi. Z tymi, którym świat rzucił więcej kłód pod nogi…

Oni mogą namieszać.

Genialna!

Wiatr, deszcz, cisza…

Wiatr, deszcz, cisza.

Wiatr…

Ona dziwaczna powtarzalność dźwięków i ich braku, poranne trele ptaków nagle ucichające, powiew, trzaśnięcie belki, pierwsze ranniki i przebiśniegi… tak jest ciepło, a jednak kwiatów tak niewiele. Czy to przez nadmiar wody, czy jednak coś znowu wiedzą, czego my nawet nie przewidujemy?

No tak, pogoda raczej wiosenna, ale tak z mokrej strony. Może to i lepiej niż ona susza zeszłego roku? Może, ale kto to może przewidzieć co przyniesie dobro, a co zło i te wszelakie definicje? W końcu dobre dla jednego, to złe dla innego… pomyślcie o przeszczepie serca… ktoś umiera by żył ktoś… Tak, wiem, porównanie z bardzo górnej półki, ale sami pomyślcie. Czy da się być wdzięcznym za spacer, po którym po kilku godzinach odczuwasz ból i okazuje się, że coś zwichnąłeś…

Tia, nie jestem dobra w one modne w dzisiejszych czasach wdzięcznościowanie. Oj nie jestem, od razu wydaje mi się, i wsio szlag trafi, czy inna imba. Ale, każą wam social media, więc #wdzięczność. Ale co z uczuciami… gdzie wciąż dominuje strach, zakłopotanie i dziwne zagubienie… szczególnie w przypadku młodszych.

Wsędzie jest, może nie tak samo, ale…

… podobnie.

Wiosna czy nie, oto mój miesiąc urodzinowy!

To też moda, ale walić to. LOL

W końcu ma się rozum, z tego można wybierać jak ze szwedzkiego stołu. Jak przetrwałam dzieciaki walące w drzwi z okazji Fastelavn, to i dam radę z tymi wyborami… a raczej, co ja tam mogę wybierać? Biorę co jest, tudzież co dają i tyle. Ale kurde w tym roku napieprzały. Wiem, że to miesiąc temu było, jednak kurde no… łażenie po domach by zobyć kasę na fajki dla rodziców i wódkę.

Bez urazy, ale dawno już przestałam być naiwna. No, przynajmniej w tym wymiarze… w końcu człek stał za dzieciakami, gdzie rodzic pozwalał im wybrać coś dla siebie, a reszta, dla niego… czy to fair? Nie… Czy możesz coś zrobić, też nie. W końcu to tradycja. Możesz tylko przetrwać i tyle. Intryguje mnie jedno, czy zaczną chodzić z czytnikami kart, bo kto w tych czasach ma gotówkę?

No weźcie!

Dania uczy dumy, odbiera naiwność, jakąś tam skrępowalność i przede wszystkim wymiata z ciebie wszelakie wstydliwości. Możesz być sobą, ale nie wychylaj się a bardzo, to też nie jest wskazane. W końcu… nie chcesz wleźć w najważniejsze prawo Skandynawii… lepiej je obejść. Z daleka…

No nic, żyjmy… czasem pod wiatr.

A może… najczęściej?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Janosik Bezziobra… została wyłączona

Pan Tealight i Wodny Brat…

„Czasem człowiek ma rodzinę bardzo oczywistą.

Natrętną nawet…

… upierdliwą, chociaż czasem i pomocną… a innym czasem ona rodzina to coś bardziej na papierze, coś, co się dziwuje, jak dostaje spadek, albo nawet urażone twierdzi, że okay, kasę weźmie łaskawie bardzo, dziękujcie mu wsyscy, ale nie śmieci… a czasem ona rodzina nie głosi wszem i wobec o wspólnocie krwi, ino jest czymś tylko li namacalnym. Czymś wybranym. Czymś ustanowionym powyżej, mocniej i bardziej… bo jakby pozbawieni onego pokrewieństwa krzywego nosa czy wczesnego łysienia, są ponad to, ale i po tym, więc muszą się bardziej napracować…

Ale są rodziną.

Wiedzą o tym…

Rodziną, którą połączyło miejsce i czas, wspólne zniewolenia żywieniowe, czy też… ich brak. Wiadomo, jakieś podobieństwa, ale i całe więcej różnic. Dlatego pojawienie się Wodnego Brata nikogo nie zaskoczyło, w końcu, po pierwse mógł mieć fantastów za rodziców, którym odpierdoliło w kwesti imienia, a po drugie, no i na lądzie wodę lubi, więc… kochali nawet…

Dlaczego nie?

Ale po pewnym czasie, gdy nikt się nie zgłosił, gdy nikt go nie zaanektował, tudzież on ku nikomu się nie wychylił, zaczęli narzekać na porozlewaną wodę, te rybki w kubku do kawy, węgorze w wannie, w umywalce strusia morskiego, nazbyt gadatliwego i kochającego plotki i frytki z papieru toaletowego… i zrobiło się mało przyjemnie. Bo Brat był miły, a że mokry, w końcu woda to życie, co miał na to poradzić?

… więc zbudowali bajorko, tam na lewo od winorośli i chatkę mu przy nim postawili… i zaczęli się widywać coraz mniej, aż w końcu…

Zapomnieli o sobie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Echo” – … kur… No i co mam napisać o tej powieści, która mnie wciągnęła, przeciągnęła pod kilem, sprawiła, że na pewno już nigdy, nigdy nigdy nie pojaę w góry, a dodatkowo szalejący sztorm, od kilku dni jeszcze wzmocnił wszystko i jakoś, nie mogę z niej wyjść!

To cudowne, ale i zniewalające uczucie i przyznać należy, iż dawno go nie odczuwałam. Brakowało mi tego opętania przez kartki i czyjś świat. Inne historie niż moje własne lub im podobne, coś nieznajomego całkowicie dla mnie… bo chociaż kocham zimno, to jednak wysokość to dla mnie wyzwanie często nie do pokonania.

Często? Zawsze, czasem…

Dwóch facetów i pasja jednego, która ich częściowo rozdziela. Są razem, ale jakoś tak, nie do końca… gdy jeden wkraca na ściekę, z której wraca raem  górą, a bez znajomego, coś się między nimi spuje, coś też rodzi… Czy można być opętanym przez górę? Wielu mieszkających w Alpach tak twierdzi… czy można być zniewolonym przez przyrodę? Cóż, to wiem nawet ja, racej nisoka… Ale… W tej powieści jest coś więcej ni ino ona ponadnaturalność, niepewność, ono bycie, osobowości świetnie nakreślone, miejsca wspaniale opisane, które Google wyrzuci wam od rau… jest przede wszystkim intrgujące rozważanie na temat piękna. Piękna świata i człowieka. Jak bardzo jesteśmy zakochani ino w zewnętrzności? Jak bardzo potrzebujemy onej skorupy, a jak mało często wiemy o tym, kogo kochamy… O wnętrzu często zapomnianym, zakurzonym, a jednak… Oto też i opowieść o demonach z przeszłości, które nigdy nas nie opuszczają i samotności… pośród wijących wichrów.

Niesamowita, psychologicna, a jednocześnie pełna pasji wspinaczkowej!

A na zewnątrz wieje i wieje…

Na przemian deszcz i śnieżne wspomnienia, które uderzają w ściany i szyby, ale na ziemi zostawiają ino mokre plamy… jeszcze więcej onej wody i więcej, ale też i dziwne, szorstkie, suche powietrze, które wdziera się w płuca mimo onej całej wilgoci. Pola pełne małych jezior i stawów. Kałuże większe niż definicje prewidują, a może ino lustra upuszczone prze niebiańskie legiony, które postanowiły sprawdzić, co tam po sukienkami mają… tak naprawdę…

Z jednej strony Wyspy fale, z drugiej ino lekko pomarszczone morze…

Ale wiatr zdaje się być wszędzie.

Unosi to, co może i porusza tym, czego przenieść nie może. Czasem słychać, nawet tutaj, u mnie, na wzgórzu, ten śpiew masztów, chociaż u nas w porcie ich nie ma… ale słychać je i nie możesz być pewnym czy to nasze maszty, czy jakieś z przeszłości czy przyszłości… a może tylko z innego miejsca na świecie?

Jęczący zaśpiew…

Nastał luty i wsystko jest… smocze. Smoczy rok, smocze łuski na oczach niektórych, smocze pomysły i żądza złota… Skarbce pełne tego, co sobie każy uskładał, ale też i one puste, jęcące za zawartością, jakąkolwiek…

… pragnące wypełnienia…

Na szybie może ostatnia, taka perfekcyjna, śnieżna gwiazdka… płatek nadziei… nadziei na inną zimę, może lepszą, normalniejszą, może chocciaż bariej zimową… chociaż, przecież nie było tak źle, czyż nie? Przecież był i śnieg i mróz… przez chwilę, ale był jednak. Był… nie możesz powiedzieć, że nie.

Nie możesz.

Woda wszędzie, dziwna destabilizacja w rejonach balansu żywiołów, ale przecież tak niedaleko inna wyspa płonie, fale lawy tańczą w powietrzu, niczym demony w końcu uwięione, które aczerpują onego wrzącego powietrza krzycząc: jesteśmy w domu! Znowu w domu… bo to ich czas, ich miejsce… Taki to dziwny czas pomiędzy zimą a wiosną, gdy człowiek naprawdę cudownie bajki plecie…

Ale czy aby na pewno bajki?

I czy to on plecie, czy natura?

Ech, siedzenie na Wyspie naprawdę sprawia, że w artyźmie można zatonąć. W tym okresie powstają najlepsze obrazy, rzeźby, ceramiczne dziwy i opowieści, myśli i sny najbujniejsze oraz marzenia… oj tak, marzenia… i dłubanki i rzezanki i jeszcze lutowania, i szklane dmuchańce…

Oto czas pomiędzy, w którym wsystko i nic zdarzyć się może.

I w którym czyta i pisze się najlepiej.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Wodny Brat… została wyłączona

Pan Tealight i Księżniczka DSM…

„Z północy była.

To jedno zdanie winno im było wszystko wyjaśnić… i skrzynkę z jasnego, sosnowego drewna, i one gwozdki dziwnie nieistniejące, wirtualne prawie, one napisy z kropeczkami nad literkami i jeszcze nazwa… i miejsce wysyłki…

Na Północ Stąd.

Znaczy, nie że do nich. Znaczy, iż należy pchnąć dalej, ale przecież ona ciekawość musiała się pojawić ze swojego Nikąd i męcić im umysły i zmysły i wszelakie pomyślenie i jeszcze ruchy spowolnić, nagle niektórych wysłać w rejony sikalni, czy numeru dwa, a innym przypomnieć, że coś zostawili na gazie, ogniu czy innym tam prądzie… kilku poczuło nagłą potrzebę bycia gdzieś indziej, ale ci, co zostali, znaczy ci, co w rzeczywistości zostali z onej grupy pozostałych, wspominali, że była piękna. Taka wiecie, szklana. One włosy cieniutkie, ledwo pokrywające lekko różowiącą się czaszkę przy uszach, nosie i u nasady… oną rysowość twarzy, wycięcia i koloryty…

Te żyłki widoczne…

Dziwne pulsowanie, a potem… nie pamiętali więcej. Ci z Maszynowni i GeoCentrali nie mieli żadnych nagrań, no śladu po tym wszystkim nie zostało ino, to dziwne uczucie pyłu świerkowego w płucach i one cięcia… widzieli je, widzieli, że nie była cała, a jednak była… tylko taka, niezłożona, nie do końca…

Do Samodzielnego Montażu.

Śrubki, klej, nakretki i narzędzia dołączone do poprzedniego zamówienia.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Najnowsze jedzenie!

Takie wiecie, naukowe bardziej!

Z cyklu przeczytane: „Zaklęcie dla czarownika” – … trzeci tom, jak na razie, trylogii. Ostatni… ale czy to naprawdę ostatnie spotkanie z naszą Belladonną? W końcu wyjechała, poznała wielu, jakoś tam się w końcu odnalazła i zagubiła, więc, czy to koniec, czy jednak nie… Nie?

Tym razem akcja prenosi się na Wyspy Brytyjskie, no wiadomo, obiecała, a obietnicę trza wypełnić. Czarownik chce dopełnienia umowy, problem w tym, iż nie wiadomo, czy klątwa, którą ma nasza magiczna odnaleźć nie uderzy w nią… albo i w niego. Albo w obywoje, lub… pochłonie cały magiczny Londyn… który wcale nie jest Londynem? O tak, oto wyjeżdżamy z Polski, pakujcie kalosze i kapturki przeciwdeszczowe! Będzie mokro, będzie intensywnie i… nie wiem, jakoś tak nie do końca przekonywująco, przynajmniej dla mnie. Jakoś ta część mnie nie poniosła. Była zbyt niemagiczna, nazbyt napisana na siłę, a szkoda, w końcu ona cała angielskość, mgły i tak dalej, baśniowość wysp… to wszystko miało potencjał a jednak, jakoś nie pykło.

Przynajmniej dla mnie, zaznaczam… nie. A tak kurde czekałam na tę powieść! Czuję się trochę oszukana po pierwotnym zadziwieniu, zabawie środka, a teraz… jakby z autorki chęć i para trochę uszła. I nie, nie chodzi o to, że nie ma tam bohaterów, a dokładniej bohaterek naprawdę dobrze rokujących, nie… tylko autorka pozwoliła im umknąć. I jakoś tak… nie wiem, czuję się naprawdę kijowo… Główni bohaterowie mnie olali. Jakby byli już zmęczeni swoją obecnością, a przecież…

Oceńcie sami.

W one pochmurne dni cłowiek czuje się tutaj jakby nie mogły się go imać jakiekolwiek łe rzeczy. Jakby całe ło tego świata tutaj nie mogło dotrzeć, a jednak, jednak przecież dociera… odgrzebywane są nie tylko opowieści o magicznym tunelu, który miały połączyć nas ze Szwecją – w tej koniunkturze, to ja tego już kompletnie nie widzę, więc serio musicie? – oraz zbrodnie, których wyniki DNA w końcu zapipkały. Okazuje się, że mordercę można znaleźć poprzez zbrodnie jego potomstwa…

Ale czy to etyczne?

Drzewa dookoła uginają się pod wiatrem i ilością wody, ale jakoś to wszystko nie ma już znaczenia, gdy dookolność spowija ona mglistość i szarość. To wszystko nie jest ważne, nie jest ważne… ważna jest tylko miękka szarość i odcięcie. Rzeczywiście można tutaj zapomnieć o świecie… tym poza Wyspą.

Ale nie tym tutaj, on istnieje.

To miejsce nie jest rajem, ale pozwala niektórym na oną samotność, samotność, która nie boli i nie ciąży. Samotność pełną sztuki i rozwoju, swobodę gapienia się w okno, narekania na ból głowy, bo znowu wieje i jedzenia ciasta, bo przecież ktoś na pewno ma dziś urodziny, albo na wakacje jedzie, czy coś… ale też jest to miejsce, w którym zwykli ludzie mierzą się ze swoimi zwykłymi mniej lub bardziej demonami, gdzie matka choruje na depresję poporodową, a nowonarodzony jest tylko pod opieką ojca, który nie wróci już do pracy…

Zwyczajność?

Patrząc na Wyspę ludzie zapominają o tym, że tutaj mieszkańcy mają problemy. Wielkie nawet… grzeją tylko jedno pomiesczenie i tam spędzają czas, wybierają jedzenie lub rachunki, chodzą na spacery, bo przecież nic innego nie ma… spotykają się, udają, zakładają maski… opiekują się rodzinami swoimi lub innych, są pamiętani lub zapominani… są, lub ino przemijają.

Dobijające?

Taka prawda.

Albo piją… nadmiernie… kolorują swoją rzeczywistość w social mediach, bo przecież co ich różni od reszty świata? Wyspa? Ono opętanie tym miejscem? Bo przecież jeśli nie jesteś nią opętany, nie przetrwasz tutaj. Nie da się. Musisz być wyspoworeligijny…. wyspowoodpowiedni i naznacony. Musisz. Inaczej… cóż, długo tutaj nie pociągniesz, więc… tak, jest to też czas, w którym ludzie wracają tam, skąd przybyli, albo szukają innego miejsca wierząc, że Wyspa ich puści…

Ale…

Ona czasem nie puszcza.

Czasem możesz żyć tylko tutaj… jakbyś był pod wpływem jakowejś klątwy rzuconej przez skały i wody, powietrze i ogniki z gwiazd. Tylko kto i dlacego decyduje o tym kto ma tutaj zostać, a kto nie może tutaj żyć?

Kto lub co?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Księżniczka DSM… została wyłączona

Pan Tealight i Niewiosenek…

„… no przyszedł no.

Bezczelnie i w całości swej ołatkowanej i kwiecistej postaci. Pod spodem nagiej, ale owiniętej folią, bo wiecie, ci kosmici. Jakoś miał na ich punkcie wszelaką obsesję, której nie udawało się z niego wytrzepać, czy wyrzucić, w żaden sposób. Próbowali wszystkiego, ale w końcu spotykali go raczej raz w roku, więc czas nie był po ich stronie, a i… mogli go uwięzić, prawda, jenak skurczybyk miał jakieś takie zdolności do rozpuszczania się i przepływania przez macki i palce…

… więc więcej nie próbowali. Ale chcieli… chcieli kieyś znowu mieć zimę zimową i wiosnę i lato czy jesień… i znowu zimę. No dobre, niektórzy mieli na punkcie imy opsesję, ale jednak… nie wszyscy. Większość może? Mieli w końcu do tego prwo, by mieć swoje ulubione i miesiące i dni, tygodnie i pory roku…

Ale on…

… on był niczym… był tym czymś co było ni zimą ni wiosną, był czasem zimowym, ale wiatrem zbyt ciepłym, opadem deszczowym, częstą sztormowością i powodem wielu migren u Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Mrok” – … miodzio, cycuś glancuś i w ogóle! Po prostu… Nie, nie dlatego, iż autorkę uwielbiam, wcale a wcale, ale jednak, no kurcze no, po prostu ta książka, ono czytanie, chwila, zapomnienia o otaczającym świecie, ale i koszmar, w który wkraczamy…

Lacey Flint, tom 5 „przygód” tej, która ma więcej tajemnic niż ustawy przewidują. Tej, która zrobi wszystko dla wszystkich, ale też w jakiś dziwny sposób pryciąga zło. Zło w różnych postaciach, koszmary senne, najgorsze przywidzenia stają się prawdą… tym razem ofiarami padają kobiety i to wszystkie są zagrożone. Gdy dziwna organizacja nawołuje do straszenia kobiet, umniejszania ich zasług, powrotu czasów sprzed sufrażystek, jakoś tak… wcale człowiek nie czuje onej fikcji, a wszystko dlatego, że te czasy są obecne. W polityce coraz cęściej pojawiają się goście spragnieni odebrania nam praw wyborczych. Mamy iść za chłopem, rodzić, nie chodzić o szkoły, zwyczajnie, być czymś w rodzaju domowego zwierzęcia…

Tak, nawet w Danii.

Wiem… szokujące, ale Skandynawia zdaje się być głęboko nieświaddoma tego, w jaki sposób pomiata kobietami. Dziwnie zaskoczona odkrywa to od niedawna, że tyle praw, swobód, a jenak nic nie działa… dlatego ta powieść tak szokuje. Nazbyt prawdziwa pokazuje, co może się stać, jeśli tylko ktoś pociągnie za odpowiednie sznurki. Jak działa tłum… i tak naprawę oco chodzi prowodyrom…

… w końcu, zawsze o TO chodzi…

TO.

I nie inaczej jest w tej powieści. Szokującej, poruszającej, prawdziwej aż nazbytnio, z lekkim wątkiem miłosnym i jeszcze onym CZYMŚ w tle, co daje nam nadzieję na kolejne książki. bo Lacey, pani wody, jak najbardziej wróciła do pracy w policji. I chyba już nie da się z niej wywalić. W końcu świat jest aż nazbyt przerażający, a ona jest związana z Londynem na zawsze…

Świetna i szokująca.

Z cyklu przeczytane: „Pakt” – … tak… to raczej niepierwsza taka powieść. Coś się dzieje w latach nastoletnich, przyjaciele składają sobie obietnicę, jedno płaci za wszystkich, a potem, po latach pojawia się w ich życiach domagając się zapłaty za stracony czas. Złamane życie… i tak, czytałam już coś takiego, ale nie TAKIEGO.

Gdy grupa przyjaciół popełnia… cóż, właściwie zbrodnię, nie pomyłkę, nie zaliczają wpadki… są winni, ale tylko ona ma z nich najmniej do stracenia. Problem w tym, iż wszystko jakoś tak idzie nie po ich myśli, ona owieczka wybrana na rzeź naprawdę na nią izie, a oni, grupa przyjaciół… có, żyją. Dorastają, tworzą rodziny i kariery. Gdy ona znów pojawia się w ich życiu nie chcą jej w nim. Chociaż obiecali… więc… ona domaga się opełnienia warunków umowy, którą zawarli lata temu.

Czy lepiej ją zabić, czy spłacić dług?

Jednak żądania są absurdalne, a może tylko i sie tak wydaje?

Może wtedy to wcale nie był tak dobry pomysł, może… wszyscy płacili i wciąż płacą za to, co się stało?

Intrygująca, ale nie tak porywająca jak inne powieści autorki. W jakiś dziwny sposób przez cały czas miałam wrażenie onej absurdalności sytuacji. Narracja trochę leży, osobowości też. Jakoś tak… wiadomo było od początku jak to się skończy i rozwinie, a jednak, trochę sam koniec zaskakuje. Trochę… no, może odrobinę. Środek jest szokujący, ale przewidywalny, a cała reszta to fajna rozrywka…

Taka na jeden wieczór.

Pojedziemy do Szwecji?

No choźcie, na jeden dzień. Wiecie, zobaczyć jak to świat działa i tak alej. Większa ilość luzi jak wygląda, znaczy, że nie tylko w necie, ino właśnie na żywca i czy w ogóle świat poza Wyspą wciąż jeszcze istnieje, bo czasem człowiek ma wrażenie, że poza nią niczego nie ma i nic nie ma i w ogóle…

Jakoś tak.

Wciąż czasem mi się zaraz mówiąc komuś co robiłam, czy dlaczego mie nie było, nie zauważać dziwnego odbiorcy zdziwienia i zaskoczenia, bo w końcu… sama nie postrzegam Szwecji jako onej zagramanicy! W ogóle. Tak, pewno, że trza tam dojechać i dopłynąć, ale przecież stąd wszędzie trzeba, chociaż… jak tak sobie pomyślę, to reczywiście jest we mnie zakorzenione ono coś, co sprawia, że przejażdżkę dookoła Wyspy uznaję za powód do jet lagu. A raczej moje ciało uważa, no ale… jedziemy. Tak, ciemno jak w zadku, w końcu to początek lutego, ale… powoli. Znaczy wróć, szybko. Nie wolno się spóźnić na prom. Jak się spóźnisz umarł w butach i tak dalej…

Prom na szcęście stoi, chociaż pizga. No tak jest jak człowiek kupuje bilety z wyprzedzeniem kilkumiesięcznym, bo wiecie, taniej. Nie oszukujmy się. Nie stać mnie na bilety na ostatnią chwilę. Ino na te a 99DKK. I to nieczęsto… więc pogoda to zawsze jest loteria. Ale… mimo pizgawicy jakoś dopływamy do Ystad niemocno wykolebani… w pewnym momencie nawet mi się wydawało, że przez prerie sunę z Winnetou… bo ja z tych dzieci, co nie czytały Musierowicz ino kochały Rdzennych Amerykanów i jakoś zostało im to do dziś… choć boją się koni.

No serio, są piękne, ale… kopią.

Widzieliście kiedyś kogoś, kogo koń kopnął… ja widziałam, straszne to… i z wiekiem cora gorsze… a jeszcze za czasów zaprzeszłej służby niezdrowia, no koszmar i uraz, więc konie podziwiam z daleka.

Ale Winnetou… ech, wydumałam, że jazda bokiem do kierunku płynięcia, nacy wróć, siedzenie bokiem do kierunku płynięcia w takich okolicznościach wietrzności i tak alej, no po prostu jest okay. Nie no, wciąż na aviomarinie, błogosławione prochy! Serio! Szczerze. Do tego muzyka w uszy, coś uspokajającego, ługopis, notes, książka, swoje rzeczy i zapachy i można płynąć… stolik, cztery fotele, ktoś do potrzymania za rękę… tak można płynąć nawet jak buja… nawet jak się naoglądałeś onych filmików z falami z Morza Północnego. Oj, zły to był pomysł…

Ludzie naprawdę nie wiedzą jak wygląda nasz najbardziej wypasiony katamaran. A co, ma się piątkę… Numero 5! Rulez!

Ale… dopływamy, zjedżamy, ciepło, śniegu nie ma, ale… nie pada. No jakoś tak ziwnie, bo precież ostatnio zawsze jak jesteśmy w Szwecji, to padało, ale… to się zmieni, oj tak, zacznie padać, ale na razie zwykły krąg… tutaj oddać butelki, tam wysłać listy, tu siku… no co, ma się zwykłe też potrzeby, potem Malmo by sobie ludzi podoświadczać, a tak naprawdę po raz kolejny uświadomić, iż chyba nas już tu znają, w sklepie z herbatą babka się pyta: gdzie Miś… he he he… W tym z magicznymi elementami tyż wie, że ja to ja… nosz kurde no, przecież się w oczy nie rzucam.

Do oczu też nie.

Polski sklep i księgarnia. Oj tak, taka księgarnia to skarb… po prostu terapia. Po prostu zwyczajna terapia i niezwyczajna też.

Znów uderza mnie, że książki same mnie znajdują, iż niektóre rzeczy chcą zwyczajnie o mnie przyjść i jeszcze, że Muminki tu są i Egipt i jeszcze, magia i one obrazki, kartki, słowa, tyle słów… takie to cudowne, odświeżające, normalne. Takie to wszelakie i piękne, niesamowite i jeszcze…

Kurna, czy wszyscy nowu aczęli palić?

Co za świat… IKEA i potem coś, co chciałam i jeszcze… szok cenowy, oj tak, wsio poszło tak w górę, a przecież to Szwecja… U nas za lek, który dotą kosztował 50DKK płacimy teraz 250DKK cy 280DKK i nie ma zmiłuj, tam jest za grosze. Nosz kurna mać, co to, Meksyk USA? Straszny ten świat, ale… możemy z niego wrócić na Wyspę i chociaż Ystad, to taka Wyspa już, to jednak, dobrze, że… no nie… prom powinien być, nie ma go. Najpierw, że opóźniony 30 minut, potem 90… Poobno mają jakieś problemy, a ty czekasz na onym postoju przed morzem i czujesz jak coraz mocniejszy wiatr targa autami. Nie tylko twoim. I boisz się. Co jak nie przypłynie? Co jak prypłynie, ale nie odpłynie… przecież mogą cię tu zostawić, mogą owieźć, ale nie wypakować…

Mogą…

Spóźnieni i wytelepani trafiamy w końcu do domu prawie 2 godziny spóźnieni, ale docieramy, a to najważniejsze… może? Na pewnoe lepsze to, niż inne opcje. Podobno mieli problemy z elektryką… I w ogóle to ludzie się skarżą, że z portu wali tak dieslem, że nie daje się tam okien otworzyć. A wciąż to najdroższe miejscówki… chcieliście widoków, to je macie.

Współczuję, szczerze.

A teraz… nowu pada.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Niewiosenek… została wyłączona

Pan Tealight i Kuzynka Błędna…

„Najpierw przybyły kufry i torby, wszelakiej maści, wzornictwa, daty produkcji i materiałów, ale wszystkie równie piękne, zdobione umiejętnie, z wyczuciem, ale i różnorako różnorodne wszystkie. Potem dostarczono pudła i pudełeczka, od malutkich, niczym na biżuterię i chusteczki, po takie, mogące zmieścić stado telewizorów, których Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane się bała, bardzo, więc powiedziała: do widzenia i się zmyla…

Do siebie.

Za nią podreptał Pan Tealight i potoczył się Ojeblik – mała, ucięta główka, wszelako niezainteresowani tym, co się działo, a dostarczano wlaśnie wory i woreczki ora worecząta, tudzież wydarzyć się miało. Jakoś ostatnio wszystkiego było im aż niedość i aż nadto, więc trudno się dziwić… Gdzieś chwilę potem Szczeniako wybiegł ze Sklepiku z Niepotrzebnymi, potknął się o zwój lin, też dołączony do pakunków i wraz z kilkoma Wiedźmami z Pieca razem, pobiegli za odchodzącymi…

Coś się działo, coś wielkiego, a im zwyczajnie nie było do oglądania tego, ku poznawaniu nowego czy też wszelakiej nauce… chęci nie było ni zainteresowania… jakoś tak wyczajnie. Nie chcieli przyjmować nikogo i niczego. Nawet nikt nie zakosił onej złotej łyżeczki, która to wydostała się z toreb i potknęła o pierwszy stopień. Odbiła się od osłon, widać i Białe Domostwo nie było tym zainteresowane, a i międlący w sobie cebulki krokusów, trawnik, który powoli niwelował nadchodzące bagaże… bo były to w końcu bagaże. Jeden z Mikołajów zerknął na karteczkę, jedyny wspólnym element onych wszelakości i stało tam, że do kogoś należą, że skądś specjalnie tutaj przybyły i nie zamierzały odchodzić… No, przynajmniej niezmuszane.

Ale nie interesowało go kto to miał być… nie jego.

Nie nikogo.

… więc gdy pojawiła się ona, nie zobaczyli jej, bo całkowite zmęczenie i zniechęcenie omamiło im zmysły, czemu nie zaprzeczali i co z ulgą przyjęli. Wybiórcza ślepota, przytłumienie odgłosów, zajęcie się sobą i tym, co znane…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Ulubione rzeczy” – … oj… Chyba od tego tomu zacęła się moja obsesja lekka, jeśli chodzi o Sharon Bolton, bo tak, mam na punkcie jej pisania lekkiego szmergla. Ale spokojnie, nic wybitnie szalonego, zwyczajnie ją uwielbiam i stworzone przez nią postacie.

A może był to drugi tom, niegrzecne czytanie od zadka strony?

Nie pamiętam, pamiętam tylko, iż główna bohaterka cyklu, bo w końcu to akurat cykl, zrobiła na mnie mega wrażenie. Do tego, w tym tomie, one nwiązania do Kuby Roprwaca, Londyn, krew, flaki i tajemnice…

… po prostu miodzio!!!

Tak, jest to jedna z tych książek, które się pożera na raz, które, niby gdy już wiesz o co loto i kto może być kim, zwalają cię z fotela by przeturlać po podłodze i kompletnie przefansować buźkę. A na dodatek dobiorą ci się do serca. I tam też nabroją. A potem, ostatnią kartką macie więcej pytań i chcecie więccej książek…

Niebezpieczna sprawa, warto!

Z cyklu przeczytane: „Nieznajoma żona” – … najnowsza powieść autorki cylu o Lacey Flint. Powieść osobna, samotna, spoza cyklu, dziwnie nieznajoma, ale tylko o pewnego momentu, bo nagle… ale, nie uprzedzajmy faktów.

Nagle znika mężowi ona, a że połączony jest on z partią, to cała sprawa może łatwo wymknąć się spod kontroli. Do akcji wkraczają ość skomplikowani gliniarze, ale ponieważ mamy też jakby wiadomości z pierwszej ręki, to jakby odchodzą na dalszy plan, oczywiście do czasu… do onej chwili, gdy wszystko się zmienia. I nie, nie szokuje. Chyba mój mózg już jest tak przetrącony, iż wiele trzeba by go potrąsnąć, ale jednak… jednak tak bardzo wiele ma pytań. Kto i dlaczego? Czy takie życie i wartości są aprawdę la ielu jedynymi i czy dla ogólnego obrazu zrobimy wszystko by wyglądać poprawnie? Według wydumanych reguł? I czy serce jeszcze ma coś do powiedzenia, oraz…

Tia, to nie najlepsza, moim zdaniem, powieść tej autorki, ale ona zawiesiła barierkę bardzo wysoko, więc… więc wciąż dobra. Intrygująca, ale nie tak mocna. Nie tak poruszająca i pozwalająca łatwo się domyślić o co w tym chodzi, jak to się zakończy. Szkoda, bo tematyka mogłaby być bardziej zgłębiona. Rodzina, rodzice, rodzicielstwo, ślepota na uczucia, religia i wybaczanie, złość i wojna…

Wciąż jednak warto… dla kwiaciarza!

Z

Zima?

Nie… postanowiła zmienić zdanie i w trzeciej części stycznia stać się wietrzną wiosną o temperaturach dziwnych, zbyt wysokich, o suchości przejmującej i siłach wiatru takich, że docierają do myśli i skrytych marzeń oraz pragnień, onych wstydliwych wspomnień i przemyśleń, by wyrwać ci je z duszy i głowy, i rozrzuciś, rechocząc przy tym straszliwie, dookoła… na pastwę fal i smoków… bo w końcu tutaj żyją smoki. Tam gdzie morze i tonie, żyją… potwory.

Wiatr jest wszystkim teraz.

Nadzieją i strachem.

Myślami i oddechem.

Porankiem i wieczorem, nocą, która przynosi tylko one soczyste majaki, pełnią księżyca, kolejną taką, że spać się nie da, albo gorzej, zasypiacie na umartego i wpadacie w studnię przemyśleń zbyt głębokich, zbyt… znacie ją, zbyt obrze, to w niej przecież poskładaliście je, one myśli, w oną teczuszkę w nosorożce i zamknęliście w skrzyneczce, a potem zalaliście betonem, potem jeszcze nadzialiście bombami, na wszelki wypadek, na to dwie klatki, wszelakiej wielkości i psy i starsze panie z metalowymi laskami… i jeszcze ona kamienna, krzemienna w środku studnia, tak, to wszystko w tej studni, na której wieku siedzi sobie bardzo otyły osobnik, który wciąż je i tyje i wie i kiedyś może wpaść do studni, więc je więcej, by się zaklinować, w końcu…

I tak nikt go nie ruszy.

Nikt.

A jednak, wiatr jakoś się tam dostaje, nienaruszając zabezieczeń i wymiata wszytsko i wisi to na zewnątrz. I nagle stoicie w kolejce po chlebek i zwierzacie się ze wszystkiego innym. Tak po prostu, jakby to była najzwyczajniejsza sprawa na świecie… bo jakoś tak, nagle, zmienia się wam osobowość i jesteście za trenami, akładacie Tik Toka i pokaujecie gołą niemytą, bo przecież, te followingi…

Wiatr…

Tyle może.

Ale też… jak nigdy… tyle trwa. Dnie i noce, nie jak onegaj, lat niewiele wstecz, gdy przytrafiał się raz czy dwa razy w roku…

… nie… te czasy odeszły.

Czasy ciszy.

Teraz tylko wiatr i latający kubeł, za którym uganiacie się przez pół ulicy mając gdzieś, czy ktoś was widzi, czy nie… nagle jakoś tak nic nie ma znaczenia, jakby było ino ono zmęczenie wiatrem i nazbytnie ciepło po cudownościach minusowych temperatur. Gdzie one? Kto je ma?

I kolejny wiatr, znowu sztorm.

Promy stoją, bo przecież się nie da, poczta olewa sprawę, często dosłownie, a ty… jesteś coraz mniej ważny, istotny, nawet dla samego siebie, jakoś tak. Jest ino zmęczenie. Oną muzyką wiatru, szeptami, stuknięciami, stęknięciami domu… trzaskaniem komina… metalową płytką, której nie można przymocować, by przestała TAK robić… macie dość. Ale nie ma w was już nerwów i wkurzenia, jest ino zmęczenie… jakby sama Wyspa zwyczajnie miała już dość.

Jestem zmęczona.

I nie ma we mnie nadziei… chociaż, szczerze mówiąc nigdy nie byłyśmy blisko, jakoś tak… może to moja wina, zapomniałam o jej urodzinach, czy coś?

Zima na Wyspie

Jest jakaś taka… niepewna. Niby jest, lecz jej nie ma. Orka trwa nawet jak mróz strzela, ziemia nigdy nie opoczywa, a w cholerę eukaliptus znowu mi chyba zmarzł. Ciekawe czy na amen, czy da się go… jak się da, to go nawę Frankenstein. Franek w skrócie. A co… może jednak się uda? Przetrwać te pogodowe szaleństwa. W końcu trochę śniegu było, jak na nas nawet wiele, więc…

Nie, nie chcę tak!

Chcę porządku w porach roku!!!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Kuzynka Błędna… została wyłączona

Pan Tealight i Nieradz…

Pan Tealight czuł oną buzującą gorącość w ziemi, wystrzeliwującą w innych miejscach, wyczuwał dziwne wachania mocy, zawirowania w myślach Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane… było tego naprawdę zbyt wiele. Zbyt wiele wiatru i deszczu, zbyt wiele kamieni, zbiory jakoś go ostatnio oszałamiały… zbyt wiele zapisków, kolekcja ołówków wciąż niezaostrzona, rygory wszelakie, wskazania, nakazy i zakazy, plotki, ploteczki, szepty bezustanne i jeszcze…

Cisza, mróz, zima, których nie było.

Ale jednak bardziej przytłaczał go ten nadmiar, ona dziwaczna obfitość w naturze, ukierunkowana jakby dość jednostronnie… Sucho i mokro, wietrzenie i nieporządkowanie… Jednym dostawały się upały i lawa, innym znowu mrozy i wiatry, a jeszcze innym coś pomiędzy, czego nie rozumieli, a on miał na audincji przyjąć Nieradza, Pana Wszelkiej Nieobytności, Pradawnego Pierdołowatości, ale jakoś… nie był w nastroju. Bardzo nie był. Chciał odwołać, ale tak za godzinę tamten miał przyjść, więc chyba za póżno…

Chyba?

Jednak przecież mógł cofnąć się w czasie i jakoś tego uniknąć, chociaż… podrapał się po szarej głowie, na której znowu spoczywał słomkowy kapelusik, upierdliwy, którego nie umiał się pozbyć… po co jeszcze bardziej mieszać w onym sosie czasu i świata już i tak nader popierniczonego? Przecierpi to. Może uda chorobę, a może nie będzie musiał nawet jej udawać, w końcu gdzieś w poziemiach Matka Dżuma pieśni swe śpiewała, może pomoże… zwykle nie była oporna…

Zwykle.

Jednak dlaczego pierdołowaty miał za to cierpieć, że on, Przedwieczny też w końcu, miał wszystkiego, prawie wszystkiego, byt za wiele?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

A u nas oczywiście pokoronacyjnie, chociaż żanej koronacji nie było, ot weszli do pokoju, Ona popisała papiery, oddała mu miejsce, on płakał, zdjęcie odchodzącej Królowej jest wzruszające… on podpisał, dwa balkony, dwa pocałunki i tyle. Jedna karoca, dwie głowy, a dokładniej trzy. W końcu teraz mamy dwie królowe i króla… Wiadomo, obrego nigdy nabyt gdyby nie… no właśnie, one pogłoski o zdrazie. Podobno Królowa abdykowała by małżonka się Fryderykowi obecnie X, nie wymknęła.

Śmiać się czy płakać?

Nie wiem… Przecież takich rzeczy nie szykuje się w kilka tygodni, no weźcie. Te wszystkie konie, te kupy i tak dalej…

Czego mi zabrakło? Wspólnego wyjścia Matki i Syna. Jakoś tak, no byłoby bardziej namacalnie, ładnie, porządnie, a tak to wyszło jakby trochę wyścig jakiś wygrali. Nie wiem, oczywiście, wzruszające to wsio i w ogóle, moment historyczny, od 900 lat tego nie było, żadnej abdykacji, a teraz, niby nagle, a jednak…

Czy UK pójdzie za przykładem?

LOL

Ale od początku.

Najpierw przejazd, potem papiery. Na ulicach tłumy, nosz kurde, szpilki by nie wsadził. Po podpisaniu Królowa znika, a on pojawia się najpierw na ulicy, potem na balkonie, gdzie obkrzykuje go królem… ekhm, dama z odrębnej, że tak się wyrażę, partii. Ale też partii, która ostatnio się zmienia w kierunku monarchii. Dziwne to wsio. No ale, głowa państwa, więc krzyczy w stron świata trzy… czwarta widać się nie liczy, albo to sam król, albo, nie wiem… na balkonie zostaje on, wprowadzają królową z Tasmanii – nomen omen poszaleli w tej Australii. Podobno coś nabroili z flagami, rdzenni się oburzyli, ale datek na iabły poszedł, więc… fajnie.

No i ona w tej bieli, niczym po ślubie dopiero… i ten pocałunek.

Ech!

Bardziej mi się podobało jak ją normalnie w czółko cmoknął.

Urocze.

Potem powrót do domu, znaczy, bo teraz mamy panującą flagę gdzie indziej, tak byście się nie zdziwili, chociaż, kto to tam dojrzy one zmiany na maszcie, niewiele się różnią, ot wyszywanką. Tak właściwie, to co się zmieniło? Nic? Wiele? Nie wiem… jestem li ino poddanym… wiecie…

No ale… mamy też nowego następcę tronu, który zgarnie sporo kasy, bo został nim wcześniej, pewno się ciesy. Kiecki od Prady i Herrery robią wrażenie… A ja mam ino jedno pytanie, nosz nie można było wyczyścić tego balkonu z glonów?

No serio!!!

Tia, wiem, drobiazg, ale mnie męczy.

Czy „Guds hjælp, Folkets kærlighed, Danmarks styrke” się zmieni jako motto włądcy, się zobaczy, ale… należy tutaj wspomnieć, iż to właśnie jego matka jako pierwsza kobieta znalazł się na tronie – zmiana sukcesji – a po drugie, że takiej królowej, to ze świecą szukać. Stanowczej i lekko butnej, a jednak też i twórczej duszy! Poprzednim, męskim władcą był Fryeryk IX, więc… naprzemienność imienna została zachwiana, no ale, widać tak można, wiecie, jak bab w paradę wejdzie, więc…

Impreza pewno była, ale pokazu jak z UKeja nie.

I tak, pozostaje w Amalienborgu, ale podobno młody się ma do niej wprowadzić… no wiecie, pałac wielki, więc… jest miejsce. Nie jak w UK, gdzie jeden książę o jedną kiełbaskę mniej dostawał. LOL Ech te podobieństwa, tam Harry, tu Joachim. Noszz kure, i to samo z tatusiami było, zazdrosnymi o koronę…

Władza uderza do łbów?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Nieradz… została wyłączona

Pan Tealight i Maszyna Zmian…

„Właściwie, to nie było źle.

Naprawdę…

Ostatnio, odpukać, poza zwyczajowymi problemami z aprowizacją, jakoś tak… no było znośnie. Niby coś jej wyskoczyło, tamto znowu zawsze bolało, a marzenia się nie spełniały, ale jednak, czyż takie nie było jej życie?

Zawsze?

Miała chyba dość… a jak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane miała dość, to Sklepik z Niepotrzebnymi i Pan Tealight, Przedwieczny, Pani Wyspy i sama Wyspa też mieli dość. Wyraziście. Wszyscy chcieli odmiany. Na lepsze, lepsze oczywiście jak to oni widzieli. Bo w końcu widzieli i wiedzieli, w szczególności czego nie chcą, a to już bardzo dużo.

Wiedźmie marzenia postanowiły ułożyć się, i to dosłownie, w twór samoistniejący i ogłosić niepodległość oraz spisać rządania i potrzeby. Wybrały do tego niestety mało działający sprzęt komputerowy Wiedźmy Wrony, więc wynik był taki, iż nie dało się tego przeczytać. Coraz więcej liter znikało, a korekta, oj weźcie no, to marzenia, mają inne zajęcia, muszą się marzyć…

… jak inaczej?

I tak powstała Maszyna.

Z wymarzenia… i była piękna, i wiedziała o tym.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Jedzonko…

… dawno nie było, bo wiadomo, kryzys i tak dalej, ale tym razem się udało. Mamy i stare i nowe. To wydanie Strange’a i Norrella… no piękne!!! I udało mi się uciułać na ponad połowę twardego Pratchetta, ale reszty nie ma na Empiku, więc panika!

Zima na Wyspie wciąż trwa.

Ujemne temperatury nie tylko mrożą wszystko i wszystkich, ale też i sprawiają, że… jakoś tak jest znajomo. Jakoś tak, wiecie, no wszelako po staremu. W końcu już dawno nie było tak, by zima była ujemna w temperaturach i poniżej zera. I śnieg jest. Może i niewiele na obrzeżach, ale podobno na środku Wyspy więcej. No ale, ja nie o tym. Abdykacje i tak dalej, wiadomo, każdego to ruszyło…

Jednak miesiąc temu byłam gdzie indziej!

I było intrygująco.

Tjörn wciąż… Mikołajki były mega. Leniwe i raczej leżące, bo kolano sobie załatwiłam. Ale przecież nie bezproduktywne, szczególnie, gdy zaczął padać śnieg… nosz przecież to bajka! Nie dość, że śnieg i ciemno, to jeszcze te lampy i architektura… po prostu można się gapić godzinami i robić zdjęcia!

A co… lenistwo ma wiele odcieni i temperatur.

Te Mikołajki były dość specyficzne, ale niezłe. W ogóle takie wcześniejsze święta, to super sprawa. Wciąż spokojnie, ale w sklepach są rzeczy… wciąż jakoś niesamowicie zimowo, więc trzeba to wykorzystać. I wykorzystałam. W końcu, bez urazy, ale obchodzę sobie grudzień po swojemu.

Dnia następnego poszliśmy do muzeum, a że w tym miejscu, znaczy na onej wyspie jest jedno najważniejsze, więc tak… kurde, zara, przerwa w nadawaniu, czy są inne muzea na tym kawałku skały, cy też racej wielu skałach połączonych miejscami… chyba są, więc sprecyzuję. Chodzi o TO muzeum, Nordiska Akvarelmuseum.

Wystawa to Psykologiska rum.

Ale mi zryła banię… nie no, potem musiałam w naturę, a jeszcze potem pod koc i w ogóle. No szczerze. Te obrazy, kolory, może to to, a może jednak one konstrukcje graficzne, tudzież filmiki… lub… nie wiem, ale uczucie było przerażające. Dla mnie samej. Sama się wystraszyłam, że przeraziłam siebie, swoich myśli, odczuć związanych z barwami i kształtami,wyobraźnia zaczęła szaleć…

Z jednej strony niektóre ramki skrywały opowieści o człowieku, inne znowu tylko kolory, których połączenie… a może to tylko mój umysł? Ale w takim bądź razie dlaczego inni wychodzili tak szybko, a mnie tam zassało… i jeszcze ten padający śnieg i morze i skały i prawie bezwietrznie. Warto było.

A może to tylko to muzeum, miejsce…

Hmmm.

I tak szczerze, to dzień następny znowu spędziłam na zabawie w śniegu i takich tam, a co, taki to wiek, że wolno wszystko. LOL Polecam czasem zwyczajnie być tylko… być tylko i wyłącznie sobą. Najlepiej w innym kraju, no wiecie. Obciach może mniejszy, czy coś, jakoś tak? Spróbujcie. Przyspieszając… po dwóch kolejnych dniach powrót, sprawnie poszło, mgła i takie tam, deszcz, zimno, prom działał na szczęście i znalazłam na nim owcę, ale to już prywatna sprawa.

Wyspę polecam. Jest tam wiele do odkrycia, o wiele więcej niż mówią przewodniki. Guzik wiedzą…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Maszyna Zmian… została wyłączona

Pan Tealight i Zniesmaczanica…

Zniesmaczanica miała to o siebie, że była nie tylko zniesmaczona, zochydzona, wszelako niezadowolona za wszystkiego i ze wszystkiego, ale przede wszystkim, emitowała ono uczucie dookoła siebie, na wszystkich, na wszystko widzialne i niewidzialne, będące i dopiero się rodzące, na byty i niebyty, na wszechświaty i światy równoległe… ono uczucie jakiegoś takiego niesmaku, absmaku i mglistych mdłości, jakby kurna świat i życie samo w sobie już ostatnio a nadmiernie wszystkim nie dopiekało.

Tera jesce ona.

Na szczęście decyzję podjęto szybko i dobrze się paliła, więc… więc gdy opadł pył, a pył przykrył świeży śnieg, to zaczęli o niej zapominać, jak to o wszelakim pamięci niewartym obostrzeniu i nacisku, ale… z czasem, jakoś tak, w snach i beknięciach, pierdnięciach pośród lesistości, gdy to myślałeś, że nikt nie czuje, nikt nie słyszy, a wszyscy wiedzieli co robisz odsuwając udo od uda…

… wypuszczając ten zwodniczy dech na świat…

Obumierające liście… i tak zdechłe, ale jednak…

… bardziej…

U niektórych pojawiła się zgaga, innym dokuczał rozstrój żołądka lub kilku. A jeszcze innym dziwne smaki podchodziły pod nos i zaczynali przeżuwać tapetę, czy stare wkładki do butów, uznając je za smakołyki warte ich podniebień. Sami zaczynali się stawać nią. Oną dziwacnością wewnętrzności, oddziaływującą na zewnętrzność i… musieli się przegłodzić, ale jak… zimą… za zimno, za smutno by nie jeść.

Jednak musieli zdjąć z siebie oną klątwę, bo nie mogli tak…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Tjörn… znaczy dzień trzeci… koszmarny.

Po prostu, wiecie jak to jest… czasem się trafiają takie dnie, że jakoś tak… Po pierwse miało być słońce, więc zaplanowałam, że pojediemy o Fjallbacki. No co, kocham to miejsce, wiem, że się zmienia, właśnie teraz, więc chciałam, po drugie, śnieg i światło, no ideolo na zjęcia, a tutaj jakoś prognoza zdawała się nie mylić…

Ale po trzecie, nie wiem, coś mnie męczyło od pewnego casu… no ale, wiecie, nie poddajemy się, myśli precz, pigułka na drogę i jedziemy… i właściwie od początku coś było nie tak. Te moje myśli, potem niewielki lasek, pobocze, no co, siku! Nie zdążę na miejsce dowieźć, więc… jakoś nigdy nie wywalam się w lasach, mogę się potknąć, ale tam, wtedy, jakby mnie ktoś pchnął… dopiero po godzinie się skapnęłam, że wtedy zerwał mi się też łańcuszek. Ale nie, przecież nie dopuszczam kijowych myśli do siebie, na wisiorku napisane: flower of life, nosz kurna…

Słońca oczywiście nie ma, na dodatek jest ta pogoda, co to światło zasysa i za żadne nie zrobisz zdjęć bez wspomagania sztucznego… widok onej dziury w miasteczku – budowa –  mnie dobił, w sklepie mieliśmy coś wziąć i wtedy nagle czuję jak mi się coś, nie przepraszam, po cycku zsuwa… jest i mój wisiorek, łańcuszek zerwany… ale on jest… tylko to uczucie mnie nie opuszcza. Smutek, który kumulował się od miesięcy, dziwny ciężar… próbuję udawać, coś jakoś, ratować dzień, którego nie ma, rozchodzić to, ale nie, nie w tej ciemności, nie, nie mogę…

Wróciliśmy szybko, po drodze jeszcze omal kilku rzeczy nie spieprzyłam, wsio mi z rąk leci… stwierdziłam, że włączę komputer, tym raem, apiszę coś, może adres sprawdzę, bo jeszcze mi coś do wysłania zostało i już wiem…

Wiem dlaczego.

Jest wiadomość…

Można nawiązać przez internet taką nić poroumienia, że gdy ona nić się napręża by pęknąć a kilka godzin, tak właśnie reaguję. Kiedyś wydawało mi się, że to tylko sny, że tylko tak misię wyaje, że… dość… YAYA D. Byłaś dla mnie przez prawie 20 lat połąceniem przyjaciółki i matki, dziwne to wszystko… tyle maili, tyle wiadomości… ostatnio ucichłyśmy obydwie, zagubione… wiedziałam o chorobie…

Ale miałam tę durną nadzieję.

YA YA.

Człowiek to istota skomplikowana. Wie więcej niż mu się zdaje i mniej zarazem. Zapomina, iż pierwotne umiejętności wciąż są żywe…

Zapomina… po prawdzie myślałam, że to ktoś inny…

Przepłakałam i noc i poranek dnia następnego tym okrutnym, dzikim szlochem, do którego nie zużywa się chusteczek ino papierowego ręcznika, a i tak zlizujesz gluty… jak jakiś oszołom. Jednocześnie wmawiając sobie, iż nie mam prawa się tak czuć… przecież nigdy się nie widziałyśmy nawet. Poza zdjęciami ino słowa i myśli, wspólne zaintersowania, ale i te całkiem inne…

Dziwny ten świat zaadaptował się do techniki, czy te po prostu tak było zawsze, ale to próbowaliśmy zakłamać, zagłuszyć? Powiedzmy szczerze, że następny dzień też piękny nie był… ale jednak był… bez niej, już. I wstałam, zryczana, pojechaliśmy do Valgsansby… nie wiem dlaczego, nigdy nie słyszałam o tym miejscu, a jest, takie było odpowiednie do tego, co czułam… 3 chatki  XVII wieku, morskie, rybackie, stojące, zatoka, wyspy dookoła, wysokie klify i idealne niebieskie światło…

Potem znalazłam łańcuszek… no nie cudem, w sklepie znalazłam. LOL

Ale tamto miejsce, to światło, mróz, wiatr przejmujący, ona wiekowość i wieczność zarazem, tak piękne, tak bardzo odosobnione, ukryte, prywatne wciąż, więc… można ino patrzeć, nic więcej… Za to kurna, całkiem inna inność, ale fajne sklepy mają tam na Oruście. Kurde, czy to był Orust w ogóle… potem i frytki… nie wiem… ale pomogło trochę. Niczym obiata za zmarłego.

Ofiary złożone… ogień…

Dziwna ta podróż… 5 grudnia 2023.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zniesmaczanica… została wyłączona

Pan Tealight i Nowyrok…

„Ło Bożątka Wszelakie jaki on był Dżen Zi i Łołk.

A jaką miał garderobę, nie większą niż pretensja i wszelkie rządania. I czepiał się wszystkiego co się dało i co nie dało, to i tak się czepiał. Jakby tylko o niego chodziło, ino jego osoba, jakkolwiek by ktoś nazywał one kości i dziwne ubranie masywnie geometryczne i sferyczne, pstrokate ale strukturalne, niby to sztuka, niby spotkanie z maszyną do rwania, trącania i mielenia… a może, może jednak było w nim coś ludzkiego? W końcu był dla ludzi.

Oni… w jakiś tam sposób… chociaż nie, raczej nie… ostatnimi czasy czas wszelako jakoś tak żył i biegł przed siebie dla samego siebie i nikogo więcej. Jakby wiedział już tak wiele i tak wiele przeżył, iż naprawdę nie miał na to wszystko czasu. Sam będąc czasem nie miał… siebie samego…

Nowy Rok.

Niby nowy, a jednak, jakoś ostatnio każdy z nich wiązał się z tym samym. Wysyłanymi prez innych luzi, na pewno siezących na kanapach i wpierdalających żarcia niedostępne w tej serokości geograficnej, cudowne i niespotykanie smaczne, no i one napitki… oj tak, ostatnimi czasy Pan Tealight był tak głodny, jak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane głodna nie była… znaczy jedzenia, bo jeśli chodziło o książki, to apetycik miała nieskromny… ale co do Nowego Roku, to miała Przeczucia, a to nie był racej dobry omen. Nomen omen…

Pan Tealight nie wiedział o co chodziło z tym jego głodem i trochę się niepokoił brzuszkiem, który zaczął się u niego pojawiać, lekko rysować pod rękawiczkami… Zasłaniał brzuch od dawna… może bardzo dawna nawet. Ciuchami, pozami, opozycjami i jeszcze przemowami o miłości do siebie samego, ciałopozytywnością i oczywiście szarym, grubym włochato szlafrokiem i rękawiczkami, które umocował sobie na środku brzucha, by udawać, iż tak zwyczajnie ma być… ale ten nowy smarkaty, nie no, przecież tak być nie może. Nie tak!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

No pięknie… Nie dość, że trzęsienie ziemi, wulkany, to jeszcze w lutym Królowa abdykuje! Nie no, ja tak nie mogę żyć! Zaraz, nie w lutym, a już, teraz… nosz kurna te wiadomości!!! Pierniczę to!

Jak żyć…

Niby logiczne, na pewno po operacji kręgosłupa i śmierci królowej Elżbiety miała wiele przemyśleń, ale to Moja Królowa! Smutno tak, epoki się kończą, ono bycie na załamaniu się czasów, etapów, historii, wydarzeń, wieków… ech, to by się dobić, przypomnę tylko, że u nas to się choinki sprząta od rau rano 27ego. Serio. A niektórzy to drugiego dnia świąt i posprzątane mają. Niby to rozumiem, każdy po swojemu, ale… jakoś tak, może to ta pogoda, ciągle deszcz, te strzelanki w Sylwestra dobjające, choć podobno w ogóle mają to znieść… no ale, czy tak będzie?

Może…

I tak okroili czas wybuchów… ale to, co działo się 31go, to było straszne, ja pierdziele, i to jedna rodzina, no pojeby no! Ale teraz, wracamy do codzienności tak zwanej. Znaczy 2024. I tyle, pamiętać przy podpisywaniu dokumentów.

Właściwie, co to zmienia…

Wróćmy o Tjörna!

A co! W końcu nie skończyłam opowieści. A mamy siedem dni, więc teraz dzień drugi, kiedy to wstałam nazbyt wcześnie, boleśnie, ale dziwnie radośnie. Na zewnątrz i śnieg i mroźno i słońce, nosz czas na zdjęcia, ale człek zmęczony po wczorajszej jeździe, więc ino do Skärhamn. A czemu nie, połazić. Po prostu, tak w ogóle, w końcu obaczyć ten uśmiechnięty kościół i jeszcze domki i morze…

I jeszcze…

Trzeba przyznać, iż miasteczko jest ciche i spokojne. Oczywiście o tej porze roku, nie oszukujmy się. Zima, drogi śliskie, na schodach prowadzących do kościoła napis, że nie sypią, więc sami uważajcie na siebie, albo nie wiem, módlcie się czy coś… człek zatrzymał się pod kościołem, hotelem, przy ścieżce rozgwiadowej… jakoś mnie śledzą one rozgwiazdy… wszędzie.

I wielkie zdziwko, bo uśmiechu na kościele nie ma.

Dlaczego?

Przecież w grudniu rok temu był, więc nie mogą zdejmować na zimę, może to sztormy, nie wiem… trudno znaleźć wiadomości… Co się stało? Nie wiem, pogrebię w necie, ale to na potem, za to widok z onego wniesienia, no bajka po prostu, na one wszelakie skały wystające ze spokojnej wody, do tego słońce, mocne, zimowo prawdziwe i jeszcze te omy i wselakie, portowe czary mary…

Kolorowe to takie, a jednocześnie, normalnie monochromatyczne.

Pizga, oczywiście, że pizga, no weźcie, tosz to jednak zima tutaj już… północ i tak dalej, ale jednak człek by chciał po onych skałach połazić, ale słońca i dnia tyle, by potuptać po mieście, kręte uliczki, potem nagła płaskość, tutaj wszędie kiedyś były ino góry, skały, spiczastości, a teraz, modyfikacje…

Ludzkie.

Niedziela, a pod kościołem pustki… i ono słońce błogosławiące wszystko i wiatr i słoność wody i jeszcze, coś kamienistego… obietnica, ostrzeżenie.

PS. A tak w ogóle znowu były kartki świąteczne PostNordu za darmo, więc obłowiłam się na przyszły rok, chociaż przy tych cenach znaczków to ja nie wiem czy się uda wysłać cokolwiek kiedykolwiek…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Nowyrok… została wyłączona